piątek, 1 sierpnia 2014

Sztuka musi być osobista - wywiad ze Stuartem Murdochem, liderem Belle & Sebastian





Piotr Czerkawski: Zarówno piosenki Belle & Sebastian, jak i wyreżyserowany przez ciebie film „God Help the Girl” dotykają tematu dojrzewania. Dlaczego tak często wracasz do okresu, który od dawna pozostaje już za tobą?

Stuart Murdoch: Wychodzę z założenia, że sztuka powinna wynikać z głęboko osobistych doświadczeń. Nigdy nie jest przecież tak, że budzisz się rano i nie wiadomo skąd otrzymujesz natchnienie do napisania wielkiej powieści albo świetnej piosenki. Aby być wiarygodnym artystą, czerpiesz najczęściej ze swoich przeżyć, emocji i rozczarowań. Myślę sobie często, że gdybym w dzieciństwie dysponował wiedzą i doświadczeniem z dzisiejszego dnia, byłbym o wiele szczęśliwszym człowiekiem. Tak naprawdę wciąż tworzę więc po to, by uporać się z problemami sprzed lat. 

(...)


Zapewne muzyka należy dla ciebie do najważniejszych składników oglądanego filmu. Czy przechowujesz w pamięci swoje ulubione ścieżki dźwiękowe?

Oczywiście. Uwielbiam moment, w którym dialogi z ulubionych filmów bądź usłyszane w nich melodie niepostrzeżenie przenikają do życia i zyskują dla ciebie kontekst osobisty. Kilka godzin przed naszym spotkaniem oglądałem – nie mam pojęcia który już raz – moich ukochanych „Wszystkich ludzi prezydenta”. Często przyłapuję się na tym, że nucę melodie z tego filmu przy zwykłych codziennych czynnościach. Lubię tę ścieżkę dźwiękową za jej przesycony znaczeniem minimalizm. Z bardziej wyrazistych i melodyjnych soundtracków uwielbiam natomiast muzykę do „Ona się doigra” Spike’a Lee. Nie mogę, oczywiście, wyzbyć się także wspomnień z dzieciństwa. Jednym z moich ulubionych filmów w tamtym czasie była „Betty” Jeana – Jacquesa Beneixa. Beatrice Dalle była tam niesamowicie seksowna, a muzyka tylko podkreślała jej zmysłowość.

Czy istnieją jacyś twórcy, u których chętnie usłyszałbyś muzykę Belle & Sebastian?

Bez wahania zgodziłbym się na użyczenie naszych utworów Quentinowi Tarantino albo Wesowi Andersonowi. Obaj mają nie tylko świetne ucho do piosenek, ale potrafią doskonale dobrać je do poszczególnych scen i nie stworzyć wrażenia przesytu. Doskonale wiedzą na przykład, że gusta odbiorców są zróżnicowane i nie ma sensu przytłaczać ścieżki dźwiękowej wyłącznie jednym rodzajem muzyki, bo – choć nie wiadomo jak byłaby dobra – stworzy wrażenie montonii. Coś podobnego rozumiał także Stephen Frears, który wykorzystał w „Przebojach i podbojach” naszą piosenkę „Seymour Stein”.

Z czego wynika twój sentyment akurat do tego filmu?

Dwóch wrażliwych gości w sklepie płytowym słucha naszej ballady, gdy po chwili odwiedza ich nieokrzesany kumpel, który zmienia muzykę na popowy chłam. Czy może istnieć lepsza metafora statusu Belle & Sebastian? Cieszę się, że Frearsowi udało się ograć ją w sposób równie zabawny.

(...) Wywiad ukazał się na łamach Dziennika 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz