Piotr Czerkawski: W
wielu wywiadach możemy przeczytać, że za ulubiony tytuł z własnej filmografii
uważa pan trzygodzinny dokument „Baśniowa kraina”. Czy myśli pan, że po niemal trzydziestu
latach od premiery wciąż możemy uznawać ten film za klucz do zrozumienia
szwedzkiej mentalności?
Jan Troell: Na
Dwóch Brzegach obejrzałem „Baśniową krainę” po raz pierwszy od wielu, wielu
lat. Byłem naprawdę zaskoczony odkryciem, że w ogóle nie straciła na
aktualności. Wciąż myślę, że to przekonująca i, niestety, dość depresyjna
psychoanaliza mojego narodu. Weźmy
bardzo istotny dla filmu wątek wilków. Zwierzęta te nie zabiły żadnego Szweda
od ponad 100 lat. Znacznie łatwiej jest zginąć od ugryzienia psa czy użądlenia
pszczoły. Tymczasem zarówno dziś, jak i wtedy, gdy kręciłem „Baśniową krainę”
wilki wzbudzają nasz strach i mogą bez przeszkód być zabijane przez
myśliwych. To niepozorna historia, ale w
moim przekonaniu zawiera dużo prawdy o moim kraju.
„Baśniową krainę”
zadedykował pan swojej córce, pięcioletniej wówczas, Johannie. Jakie znaczenie
miała dla pana ta decyzja?
Ludzie wielokrotnie pytają mnie dziś o to, czy nie chciałbym
nakręcić kontynuacji „Baśniowej krainy”. Zawsze odpowiadam, że – jeśli już –
powinna zrobić to właśnie moja córka, bo znacznie lepiej rozumie współczesny
świat. Wyobrażam sobie tego rodzaju film jako opowieść o ludziach młodych, ich
postrzeganiu świata i sposobie widzenia przyszłości. Czy nie byłoby fascynujące
usłyszeć na przykład odpowiedź na pytanie: „jak w tych depresyjnych czasach
zachować w sobie przestrzeń dla życiowego optymizmu?”?
Realizował pan swój
film w latach 1983-88. W międzyczasie miało miejsce wydarzenie, które odcisnęło
bolesne piętno na szwedzkiej rzeczywistości. Mam na myśli, rzecz jasna,
zabójstwo premiera Olofa Palme. Czy pamięta pan swoją reakcję na tę sytuację?
Z całą pewnością uznałem, że nadszedł dla Szwecji moment
utraty niewinności. Byłem jednocześnie zszokowany i zupełnie bezsilny. Jedyne
co mogłem zrobić to wyjść z kamerą następnego ranka – pamiętam, że był wtedy
piękny, mroźny i słoneczny dzień – by sfilmować ludzi tłoczących się w kolejce
do kiosku z gazetami. Każdy, bardziej merytoryczny komentarz do zabójstwa Palme
byłby skazany na niepowodzenie, bo tej sprawy nie dało się wyjaśnić ani poddać
racjonalnej analizie.
Sam premier pojawia
się w „Baśniowej krainie” w scenie porannego spotkania ze współpracownikami.
Doskonale pamiętam moment jej realizacji. Gdy obserwowałem
Palme, wpadłem na pomysł, by zabawić się metaforyką i wstawić do sali klatkę z
uwięzionym w niej ptakiem. Pamiętam, że premier natychmiast pojął tę aluzję i
wybuchł głośnym śmiechem. Po tym spotkaniu zostało we mnie jednak coś więcej
niż tylko anegdota. Już po zabójstwie pomyślałem sobie, że jako ekipa filmowa
zostaliśmy dopuszczeni do premiera na odległość kilku metrów. Nie byłoby dla
nas żadnym problemem, by przemycić do sali broń bądź ładunki wybuchowe. Nikt
nie brał jednak pod uwagę takiej ewentualności. Śmierć Palme znacząco zmieniła
jednak procedury dostępu zwykłych ludzi do oficjeli. Jako naród przestaliśmy
ufać sobie nawzajem.
(...) więcej na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz