sobota, 16 sierpnia 2014

Szwecja straciła dziewictwo - wywiad z Janem Troellem






Piotr Czerkawski: W wielu wywiadach możemy przeczytać, że za ulubiony tytuł z własnej filmografii uważa pan trzygodzinny dokument „Baśniowa kraina”. Czy myśli pan, że po niemal trzydziestu latach od premiery wciąż możemy uznawać ten film za klucz do zrozumienia szwedzkiej mentalności?

Jan Troell: Na Dwóch Brzegach obejrzałem „Baśniową krainę” po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Byłem naprawdę zaskoczony odkryciem, że w ogóle nie straciła na aktualności. Wciąż myślę, że to przekonująca i, niestety, dość depresyjna psychoanaliza  mojego narodu. Weźmy bardzo istotny dla filmu wątek wilków. Zwierzęta te nie zabiły żadnego Szweda od ponad 100 lat. Znacznie łatwiej jest zginąć od ugryzienia psa czy użądlenia pszczoły. Tymczasem zarówno dziś, jak i wtedy, gdy kręciłem „Baśniową krainę” wilki wzbudzają nasz strach i mogą bez przeszkód być zabijane przez myśliwych.  To niepozorna historia, ale w moim przekonaniu zawiera dużo prawdy o moim kraju.

„Baśniową krainę” zadedykował pan swojej córce, pięcioletniej wówczas, Johannie. Jakie znaczenie miała dla pana ta decyzja?

Ludzie wielokrotnie pytają mnie dziś o to, czy nie chciałbym nakręcić kontynuacji „Baśniowej krainy”. Zawsze odpowiadam, że – jeśli już – powinna zrobić to właśnie moja córka, bo znacznie lepiej rozumie współczesny świat. Wyobrażam sobie tego rodzaju film jako opowieść o ludziach młodych, ich postrzeganiu świata i sposobie widzenia przyszłości. Czy nie byłoby fascynujące usłyszeć na przykład odpowiedź na pytanie: „jak w tych depresyjnych czasach zachować w sobie przestrzeń dla życiowego optymizmu?”?

Realizował pan swój film w latach 1983-88. W międzyczasie miało miejsce wydarzenie, które odcisnęło bolesne piętno na szwedzkiej rzeczywistości. Mam na myśli, rzecz jasna, zabójstwo premiera Olofa Palme. Czy pamięta pan swoją reakcję na tę sytuację?

Z całą pewnością uznałem, że nadszedł dla Szwecji moment utraty niewinności. Byłem jednocześnie zszokowany i zupełnie bezsilny. Jedyne co mogłem zrobić to wyjść z kamerą następnego ranka – pamiętam, że był wtedy piękny, mroźny i słoneczny dzień – by sfilmować ludzi tłoczących się w kolejce do kiosku z gazetami. Każdy, bardziej merytoryczny komentarz do zabójstwa Palme byłby skazany na niepowodzenie, bo tej sprawy nie dało się wyjaśnić ani poddać racjonalnej analizie.

Sam premier pojawia się w „Baśniowej krainie” w scenie porannego spotkania ze współpracownikami.

Doskonale pamiętam moment jej realizacji. Gdy obserwowałem Palme, wpadłem na pomysł, by zabawić się metaforyką i wstawić do sali klatkę z uwięzionym w niej ptakiem. Pamiętam, że premier natychmiast pojął tę aluzję i wybuchł głośnym śmiechem. Po tym spotkaniu zostało we mnie jednak coś więcej niż tylko anegdota. Już po zabójstwie pomyślałem sobie, że jako ekipa filmowa zostaliśmy dopuszczeni do premiera na odległość kilku metrów. Nie byłoby dla nas żadnym problemem, by przemycić do sali broń bądź ładunki wybuchowe. Nikt nie brał jednak pod uwagę takiej ewentualności. Śmierć Palme znacząco zmieniła jednak procedury dostępu zwykłych ludzi do oficjeli. Jako naród przestaliśmy ufać sobie nawzajem.

(...) więcej na łamach Dziennika 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz