Andriejowi Zwiagincewowi nie sposób odmówić odwagi. Podczas
gdy większość rosyjskich intelektualistów oklaskuje autorytarne poczynania władz
bądź zachowuje wobec nich taktowne milczenie, reżyser otwarcie głosi niechęć pod
adresem reżimu Putina. W najnowszym filmie Zwiagincewa – nagrodzonym w Cannes
„Lewiatanie” – rosyjski prezydent pysznie spogląda z portretu zawieszonego w
gabinecie skorumpowanego do cna burmistrza. Inna scena tego samego filmu
pokazuje grupę mężczyzn „rozstrzeliwujących” z karabinu podobizny byłych
przywódców kraju. Jeden z bohaterów otwarcie sugeruje, że na liście swoich
celów chętnie umieści także wizerunek Władimira Władimirowicza. Słodką
tajemnicą Zwiagincewa pozostanie sposób w jaki do wsparcia równie
kontrowersyjnego filmu namówił kremlowskie Ministerstwo Kultury. Choć w obliczu aktualnej sytuacji w Rosji
„Lewiatan” przypomina teledysk Pussy Riot zrealizowany przez Andrieja
Tarkowskiego, Zwiagincew zadbał, by jego dzieło znacząco wykraczało poza
kontekst publicystyczny. Najnowszy film pełni szczególną rolę w skromnym
ilościowo, lecz zróżnicowanym stylistycznie dorobku reżysera. „Lewiatan” z całą
mocą przypieczętowuje zaznaczony już w „Elenie” zwrot od metafizycznych uniesień do
gorzkiego realizmu, od śmiertelnej powagi do zjadliwej ironii.
Choć Zwiagincew
należy do nadziei współczesnego kina autorskiego, jego życiorys wydaje się
żywcem wyjęty z hollywoodzkiej biografii bądź klasycznej rosyjskiej skazki. Przyszły reżyser urodził się w
1964 roku w ludnym, lecz prowincjonalnym Nowosybirsku. Gdy Andriej miał
zaledwie kilka lat, z domu wyprowadził się ojciec, który odtąd pojawiał się w
życiu chłopca tylko sporadycznie. Gdy młody twórca zaczął osiągać pierwsze
sukcesy, rodzic miał skwitować je uwagą, że nie uważa reżyserii za prawdziwie
męskie zajęcie. Można się tylko domyślać w jak dużym stopniu postać surowego
Ojca ze słynnego „Powrotu” znajduje odbicie w osobistych przeżyciach jego
twórcy. Zanim jednak debiut Zwiagincewa osiągnął swój oszałamiający sukces,
młodego Rosjanina czekała kręta droga na europejskie salony. Młody Andriej
początkowo wiązał swoją przyszłość z aktorstwem. Gdy scena teatralna w
Nowosybirsku okazała się dla niego za ciasna, postanowił spróbować szczęścia w
Moskwie. W trakcie bezskutecznych prób zaistnienia w środowisku, Zwiagincew
doskonale poznał żywot stołecznego biedaka, który z taką wiarygodnością opisał
później w „Elenie”. W obliczu kryzysu rosyjskiej sztuki lat 90., przyszły
twórca „Wygnania” postanowił w końcu spróbować swoich sił jako twórca głupawych
reklam i komercyjnych seriali. Zastrzyk finansowy nie wyprowadził jednak
Zwiagincewa z psychicznego dołka. W stanięciu na nogi ambitnemu twórcy pomógł
ponoć dopiero seans „American Beauty” Sama Mendesa – filmu o nieudaczniku
nieoczekiwanie odnajdującym życiowe spełnienie. Napełniony siłami twórczymi
Zwiagincew trafił wkrótce na stworzony przez duet Vladimir Moiseenko -
Aleksandr Novototskiy-Vlasov scenariusz „Powrotu”. Znacząco zmodyfikowany przez siebie tekst
uczynił następnie podstawą późnego, zrealizowanego w wieku 39 lat, debiutu.
Jeśli wierzyć potwierdzanym przez reżysera legendom, filmowi
towarzyszył niebywały łut szczęścia. Choć „Powrót” był już zakwalifikowany do
Konkursu Głównego w Locarno, w ostatniej chwili został przekierowany na jeszcze
bardziej prestiżowy festiwal w Wenecji. Tam z miejsca wzbudził zachwyt jury
kierowanego przez Maria Monicelliego. Aby przyznać Złotego Lwa Zwiagincewowi,
nestor włoskiej kinematografii miał narazić się ponoć samemu premierowi
Berlusconiemu naciskającemu na nagrodzenie jednego z przedstawicieli gospodarzy. Prawda to czy
nie, „Powrót” w pełni zasłużył na towarzyszący mu rozgłos. Fabuła o dawno
niewidzianym ojcu, który znienacka pojawia się w życiu dorastających synów
tylko pozornie była nacechowana prostotą. W rzeczywistości brzemienna w skutki
podróż bohaterów za miasto z powodzeniem poddawała się interpretacjom natury
religijnej i psychoanalitycznej. Pytany o zdanie Zwiagincew tylko znacząco się
uśmiechał i zbywał dziennikarzy uwagami w stylu: Czwórka głównych bohaterów reprezentuje cztery żywioły. Ziemia to
matka, woda to ojciec, starszy brat Andriej to powietrze, a Iwan jest ogniem.
Ale jeśli sądzicie, że jest inaczej, na pewno macie rację”.
(...)
Zaznaczony w „Elenie” kryzysu duchowości jeszcze bardziej
przybiera na sile w „Lewiatanie”. W prowincjonalnym miasteczku pop okazuje się
jednym z najbliższych stronników demonicznego burmistrza, a swoją cerkiew
przeznacza na miejsce spotkań lokalnych gangsterów. Symbolika tego wątku wydaje
się więcej niż wymowna. Nie jest przecież tajemnicą, że sojusz tronu i ołtarza
stanowi jeden z fundamentów dyktatorskiej władzy Putina. Reżyser „Lewiatana”
odważył się jednak na znacznie więcej niż tylko krytykę doraźnych działań
rosyjskiej cerkwi. Cały film daje się odczytać jako przygnębiająca
reinterpretacja Księgi Hioba. Kola z „Lewiatana” niby przypomina biblijnego
bohatera, ale - w przeciwieństwie do
niego –nie znajduje w cierpieniu żadnego sensu i nie otrzymuje zadośćuczynienia
za swe krzywdy. W akcie rozpaczy decyduje się zemścić na swych prześladowcach,
ale w zamierzeniu wzniosłe działanie okazuje się wyłącznie groteskowe. Czy taka
wizja Apokalipsy – wspólnego wątku wszystkich filmów Zwiagincewa – nie przeraża
znacznie bardziej niż złowieszcza muzyka Arvo Parta w pretensjonalnym
„Wygnaniu”?
Więcej w listopadowym http://kino.org.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz