Piotr Czerkawski: W
„Życiu Adeli” kilkakrotnie przewija się nazwisko osiemnastowiecznego pisarza
Pierre’a de Marivaux. Powołuje się pan na tego twórcę nie po raz pierwszy, bo
jeden z pańskich poprzednich filmów – „Unik” – stanowił luźną ekranizację jego
„Igraszek trafu i miłości”. Co tak bardzo fascynuje pana w twórczości Marivaux?
Abdellatif Kechiche: Tytuł
mojego nowego filmu stanowi bezpośrednie nawiązanie do „Życia Marianny”
Marivaux. Myślę, że to jedna z największych powieści literatury francuskiej.
Nie przez przypadek na początku filmu Adela czyta właśnie tę książkę i
dyskutuje o niej z kolegą. U mnie samego
fascynacja Marivaux również zaczęła się już w młodości, gdy jako aktor
występowałem w adaptacjach jego dramatów. Od zawsze uwielbiałem piękny styl
tego pisarza i finezję prezentowaną przez niego w trudnej sztuce opisywania
ludzkich uczuć. W przypadku „Życia Adeli” istotne wydało mi się również to, że
Marivaux zasłynął jako twórca, który potrafi tworzyć wspaniałe postacie kobiece
i doskonale rozumie ich psychikę.
Można zgadywać, że z
Marivaux łączy pana także wysoko rozwinięta wrażliwość społeczna.
Rzeczywiście Marivaux potrafił w bardzo wyrafinowany sposób
przedstawić relacje między ludźmi różniącymi się od siebie pochodzeniem i
statusem ekonomicznym. Zawsze podobało mi się, że Marivaux poświęca tak wiele
uwagi postaciom lokajów i służących, z empatią wsłuchuje się w głos ludzi
umieszczonych na dole społecznej drabiny.
W jednej z pierwszych
scen filmu Emma – dziewczyna Adeli – tłumaczy bohaterce, że jej imię znaczy po
arabsku „sprawiedliwość”.
W nowym filmie oddalam się trochę od mocno eksponowanej w poprzednich
filmach tematyki nierówności klasowej.
Ta scena została jednak pomyślana jako swoisty łącznik z moimi dotychczasowymi
dokonaniami i zapewnienie widza, że bynajmniej nie zamierzam porzucić swych
zainteresowań.
Tak jak Marivaux pochyla
się pan nad bohaterami, którzy próbują zdefiniować własną tożsamość i nadać
sens swojemu życiu.
Inspirują mnie ludzie, którzy nie przyjmują rzeczywistości w
sposób bierny i uległy, lecz spełniają się w działaniu. Dają sobie prawo do
eksperymentowania, lubią podejmować ryzyko i są gotowi zapłacić za nie wysoką
cenę. Jedną z takich postaci z całą pewnością okazuje się także Adela.
Pańska bohaterka
fascynuje się literaturą, bo wierzy, że sztuka pomoże jej w dokonaniu
najważniejszych życiowych wyborów. Czy jako młody człowiek również trafił pan
na książki, które w szczególny sposób naznaczyły pańskie życie?
Oczywiście, było ich nawet bardzo dużo. Szczególny wpływ
wywarła na mnie klasyczna literatura francuska. Oprócz powieści wspomnianego
Marivaux były to dzieła Balzaka, a także „Edukacja sentymentalna” Flauberta.
(...)
W części pańskich
filmów refleksja nad sztuką aktorstwa urasta do rangi jednego z najważniejszych
tematów fabuły. Wspomniany „Unik” opowiada przecież o grupie licealistów
przygotowujących się do szkolnego przedstawienia. Spektakl i występy przed
publicznością stają się także domeną tytułowej bohaterki „Czarnej Wenus”.
Aktorstwo wydaje mi się szalenie pociągające. Najwięksi
adepci tej sztuki potrafią zamienić fikcję w autentyzm poprzez odwołanie się do
własnych przeżyć, emocji czy cech charakteru. Trudno o zawód, który potrafiłby
równie mocno wniknąć w ludzką psychikę i miałby w sobie tak wielki ładunek
metafizyki. Pytanie o to „kim jest aktor?” często pociąga za sobą konieczność
pójścia dalej i spytania „kim jest człowiek?” i skłania do zastanowienia się
nad skomplikowaną specyfiką naszej natury.
Wspomnianą „Czarną
Wenus” łączy z „Życiem Adeli” próba opowiedzenia o różnych aspektach ludzkiej
seksualności. O ile w tym pierwszym filmie sfera erotyki łączyła się z
poniżeniem i przemocą, w drugim staje się źródłem wielkiej przyjemności. Skąd w
pańskich filmach tak wielka różnica w podejściu do tego samego zagadnienia?
Czarna Wenus, czyli Saartjie Baartman była autentyczną
postacią, która w swym życiu wiele wycierpiała. Opowiedzenie jej historii było
więc dla mnie doświadczeniem bardzo bolesnym. Być może realizacja „Życia Adeli”
stanowiła dla mnie rodzaj autoterapii, próby przedstawienia jaśniejszej strony naszej
egzystencji. Nie jestem jednak pewien, czy w pełni się to powiodło. Momentami
„Życie Adeli” również bywa przecież bardzo smutne.
Więcej w październikowym numerze KINA
Zdecydowanie muszę to obejrzeć o.O Na pewno ciekawsze niż moje obecne zajęcie; pit-39... ehh
OdpowiedzUsuń