poniedziałek, 28 października 2013

Bergmana polubią także fani "Avatara" - rozmowa z Liv Ullmann






Piotr Czerkawski, Marcin Sobczak: Po wielu latach kariery wciąż pozostaje pani aktywna zawodowo. Potwierdzenie tej tezy przynosi choćby powszechnie chwalona kreacja w „Dwóch życiach”. Większość publiczności wciąż jednak kojarzy panią z kinem Ingmara Bergmana. Który z jego filmów najlepiej wytrzymał próbę czasu?

Liv Ullmann: Mam duży sentyment do „Scen z życia małżeńskiego”. Odnoszę wrażenie, że bohaterka tego filmu wciąż pozostaje bardzo nowoczesna. Gram przecież kobietę silną, pozbawioną neuroz i kompleksów. Marianna bardzo wcześnie rozpoczęła dorosłe życie. Szybko dowiedziała się, że do przetrwania niezbędna jest akceptacja samej siebie. Rozwód daje jej poczucie niezależności. W „Scenach…” ważne jest jednak coś jeszcze. Bergman pokazuje w tym filmie dwójkę ludzi, którzy mimo wszystkich dzielących ich różnic, wciąż próbują znaleźć ze sobą wspólny język. Czasem wypada to śmiesznie, innym razem szokująco, ale za każdym razem prawdziwie. Pod tym względem film wciąż jest aktualny.

Tymczasem często słyszy się, że szwedzcy rodacy Bergmana nie potrafią dziś docenić jego twórczości. Tak surowa opinia jest uzasadniona?

Myślę, że mogę się z nią zgodzić. Nawet jeśli mieszkańcy Szwecji widzieli te filmy, nigdy nie poświęcili im należytej uwagi. Pamiętam, że po śmierci Bergmana rząd w ogóle nie był zainteresowany stworzeniem jego muzeum. Szwedzi mają w zanadrzu ciekawego człowieka, którego twórczość jest wciąż aktualna i znana na całym świecie. Tymczasem oni wciąż wolą chwalić się Strindbergiem!

Mimo wszystkich przeciwności, muzeum Bergmana jednak powstało. Jak się pani podoba?

Jest autentycznie niezwykłe. Wykorzystuje mnóstwo pomysłów, które z pewnością ucieszyłyby Ingmara. Cieszę się, że  placówka nie tylko pasuje do stylistyki Bergmana, ale pozostaje również autorskim projektem swoich twórców. Kiedy wchodzi się na salę, można odnieść wrażenie, że wszystko wokół nieustannie się zmienia. Słyszałam od pracowników muzeum, że ludzie przychodzą tam po prostu posiedzieć i zaznać niepowtarzalnej atmosfery. W takich okolicznościach wyłania się całe spektrum  twórczości Ingmara rozpiętej między kinem, teatrem i literaturą. To wspaniałe, że ktoś stworzył miejsce, dzięki któremu można bez reszty zatopić się w świecie Bergmana. Wystarczy wejść do środka, usiąść i doświadczyć jego geniuszu.

Czy myśli pani, że młodzi widzowie wychowani na wysokobudżetowych widowiskach w 3D będą jeszcze w stanie docenić wasze wspólne filmy?

Jeśli ktoś przez ostatnie lata widział tylko superprodukcje pokroju „Avatara” - który mi osobiście akurat całkiem się podobał - kino prezentowane przez Bergmana będzie dla niego zupełną nowością. To jednak wcale nie znaczy, że od razu je odrzuci. Z oglądaniem tych filmów jest jak z czytaniem sztuk Szekspira. W pierwszej kolejności irytują, bo wydają się staroświeckie i niezrozumiałe. Wystarczy jednak chwila, by zorientować się, że ich treść zawiera także prawdę o współczesnym świecie. Sama również reżyseruje filmy, więc doskonale wiem, że można tę prawdę ukazać na zupełnie różne sposoby. Bergman opowiada w sposób niecodzienny, niczego nie ułatwia, nie podsuwa gotowych interpretacji. Może właśnie rzucane przez niego wyzwanie wciąż będzie wydawać się ludziom pociągające. 

(...)



Jak, z perspektywy czasu, ocenia pani wpływ wywarty na panią przez Bergmana?

Wiem, że miałam cudowne życie. Gdyby nie Ingmar, nie byłoby ono tak bogate i interesujące. Oczywiście, nie byłam od niego uzależniona. Swoją ulubioną rolę zagrałam w „Osadnikach” Jana Troella, wyreżyserowałam także wiele spektakli i stworzyłam sporo ciekawych ról teatralnych u różnych twórców. Niemniej, mam świadomość, że to właśnie dzięki zaufaniu, którym obdarzył mnie Bergman, mogłam w pełni uwierzyć w siebie. Zawsze czułam, że docenia moją pracę. Gdyby nie ta świadomość, być może nigdy nie osiągnęłabym tak wiele. Nie mam wątpliwości, że Ingmar Bergman to najlepsze co mogło mi się przydarzyć w mojej karierze, w przyjaźni, no i oczywiście w miłości.

(...)

Więcej w piątkowym Dzienniku 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz