środa, 9 października 2013

W stanie nieważkości - recenzja "Grawitacji"







„Grawitacja” okazuje się doprawdy odpychająca. Rzekome arcydzieło kina science – fiction rozpada się na naszych oczach równie widowiskowo jak prom Challenger. Nowy film Alfonso Cuarona odbiega o lata świetlne od znakomitego „Moon” i pozostaje tylko rozmazgajonym bękartem „Ludzkich dzieci”.  Między wyspą patosu, a morzem łez reżyser znajduje przestrzeń dla filozoficznych dywagacji. Cuaron wysyła alarmujący komunikat: Bóg zasiedział się na fajrancie, a my zostaliśmy sami we wszechświecie. Na planecie Hollywood nie ma jednak miejsca na krańcowy pesymizm, a nawet najcięższe więzienie zostanie w końcu objęte amnestią. Dzięki temu opowieść o zagubieniu w egzystencjalnej próżni może zamienić się w narrację o wygranym przez nokaut pojedynku ze słabościami własnego charakteru. Według Cuarona dominującą w kosmosie ideologią okazuje się płytki feminizm. Pod wpływem niezidentyfikowanego środka dopingującego astronautka o męskim imieniu Ryan może przemienić się z kruchej istoty w heroinę o wdzięku enerdowskiej pływaczki. Osiągniętemu w ten sposób triumfowi należy się rychła dyskwalifikacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz