„Smak życia 3” to odgrzewany kotlet zaserwowany w
nowojorskiej spelunie. Nowy film Cedrica Klapischa, wzorem pierwszej części
cyklu, próbuje połączyć lekki ton opowieści z przenikliwą diagnozą pokolenia
Erasmusa. Starzejący się bohaterowie „Smaku…” utracili jednak wdzięk, którym
czarowali bohaterowie pierwszej części. 20 lat po swoich przygodach w Barcelonie
przypominają oni uczestników zjazdu absolwentów na siłę próbujących bawić się „jak
za dawnych lat”. Film Klapischa okazuje się miałki jak wyrwane z kontekstu
zdania szeptane głównemu bohaterowi przez komentujących jego życie filozofów.
Powtórzony kilkakrotnie chybiony dowcip doskonale podsumowuje wszystkie słabości „Smaku…”, który usiłuje opisywać mało ekscytujące życie bohaterów w stylistyce krzykliwego komiksu. Na domiar złego film
Klapischa pozostaje przepełniony hipokryzją. Pozorna aprobata życiowej
swobody bohaterów okazuje się blefem maskującym reakcyjną
tezę o świętości rodziny. W kontekście owych słabości tym śmieszniej wybrzmiewa reżyserski narcyzm. Nie
bez powodu autobiograficzne książki pisane przez głównego bohatera wielokrotnie zostają przecież nazwane arcydziełami. Perypetie opisane w „Smaku życia 3” mogłyby znaleźć się jednak wyłącznie w koszu z przecenioną literaturą, gdzieś pomiędzy wspomnieniami jednorękiego
drwala a podręcznikiem do psychoanalizy koni.
Krótko i na temat :-) like it!
OdpowiedzUsuńDzięki! Rozumiem, że Tobie też film się nie spodobał?
OdpowiedzUsuń