„Nimfomanka” to film prowokacyjny niczym striptiz w
kościele, a jednocześnie głęboki jak gardło Lindy Lovelace. Trudno oprzeć się
wrażeniu, że takie historie pisałby Milan Kundera, gdyby tylko zalogował się na
portal RedTube. Film Larsa von Triera charakteryzuje – właściwa czeskiemu
pisarzowi – umiejętność łączenia elokwencji z ordynarnością. „Nimfomanka”
uwodzi elegancją dialogów zasłyszanych jakby od kawiarnianych intelektualistów
z filmów Erica Rohmera. Jednocześnie jednak film von Triera broni się jako
apoteoza estetyki porno. Niemal każda scena zapowiadająca seksualne zbliżenie bezwstydnie
czerpie z wzorców kina XXX. Reżyser ocenia ekscesy bohaterki znacznie wyżej niż mieszczańskie histerie
jej rywalek, które – w rozdziale pod tytułem „Pani H.” – zamieniają się w
karykaturę godną najdzikszych fantazji Johna Watersa. Chwilami postępowanie Nimfomanki wzbudza zakłopotanie i stawia opór logicznym uzasadnieniom. W tych przypadkach
z pomocą przychodzi jednak nieoceniony markiz de Sade stwierdzający, że
człowiek jest istotą, którą „łatwiej jebać niż usiłować rozumieć”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz