„Nimfomanka – część 2” porzuca uwodzicielską
bezpretensjonalność swojej poprzedniczki i zamienia się w
kino oralnego niepokoju. Nowy film Larsa von Triera sprawia znacznie więcej
bólu niż rozkoszy. Mimo wszystko, relacje między głównymi bohaterami pozostają
pozornie bez zmian. Podczas gdy Seligman wciąż traktuje uczone książki jako
krynicę mądrości, Joe używa ich głównie do stymulacji swojej łechtaczki. Rozpoczęty
w pierwszej części salonowy flirt przeciwstawnych postaw tym razem zamienia się
jednak w brutalny konflikt. Von Trier próbuje zatuszować gwałtowną zmianę
tonacji za sprawą – jednocześnie ironicznej i wzniosłej - gry z mistrzami kina.
Duński reżyser przegląda się w krzywym zwierciadle Andreja Tarkowskiego, zgrywa
krnąbrnego ucznia Michaela Hanekego czy wreszcie zawstydza swymi fantazjami
bohaterki „Raju: miłości” Ulricha Seidla. Kłopoty z „Nimfomanką” zaczynają się
wtedy, gdy Trier pozostaje sam na sam z własnymi neurozami. Jakby przestraszony
lekkością poprzedniej części, reżyser próbuje tym razem zneutralizować ją za
sprawą kiczu i dosadności. Obie te strategie okazują się jednakowo chybione. Na
właściwe tory sprowadza „Nimfomankę” dopiero przewrotne zakończenie. Inteligencka
wyrozumiałość Seligmana okazuje się w nim tylko maską skrywającą jego samczą
arogancję. Wywołana tym zachowaniem reakcja Joe w pierwszej chwili szokuje, ale
ostatecznie pozostaje uzasadniona. Udająca opowieść o uzależnieniu „Nimfomanka”
w rzeczywistości staje się przekonującym świadectwem emancypacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz