Ron Howard ściga się z samym sobą i powtarza sukces
osiągnięty przy okazji „Frost/ Nixon”. Amerykański reżyser raz jeszcze wciska
gaz do dechy, by opowiedzieć o iskrzącej się od emocji konfrontacji
przeciwstawnych osobowości. Niki Lauda i James Hunt są jak Franz Kafka i Mick
Jagger Formuły 1. Film Howarda czerpie to, co najlepsze od obu bohaterów. „Wyścig” jest jednocześnie głęboko
przemyślany i uroczo brawurowy. Lauda i Hunt pozostają wyraziści, lecz potrafią
wymknąć się schematom. W tej samej chwili przypominają małostkowych egoistów, mitycznych
herosów i szaleńców wyjętych wprost z najskrytszych snów Wernera Herzoga. Napędzane
ostentacyjną niechęcią i podskórnym podziwem dla rywala widowisko doskonale
sprawdza się na kinowym ekranie. Dzięki
maestrii reżysera cicha kinowa sala może zamienić się w kipiące entuzjazmem
trybuny. "Wyścig" ma jednak szansę, by zafascynować także widzów, którzy nie poświęcili ani minuty swego życia na oglądanie Formuły 1. Odsłanianie
kulisów rywalizacji Hunta i Laudy dostarcza przecież takiej samej przyjemności jak
niegdyś odkrywanie muzyki Sixto Rodrigueza w „Sugar Manie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz