środa, 18 grudnia 2013

Rollecoaster z zepsutymi hamulcami - recenzja "Kapitana Philipsa" Paula Greengrassa





W „Kapitanie Philipsie” dobrotliwa twarz Toma Hanksa zostaje skontrastowana z marsowymi minami somalijskich piratów, którzy - angielszczyzną godną Borata - wykrzykują złowieszcze polecenia. Wychodzący z takiego punktu wyjścia Paul Greengrass po raz kolejny okazuje się rzemieślnikiem tyleż sprawnym, co niepokornym. „Kapitan Philips” perfekcyjnie realizuje sprawdzony schemat, ale w ramach bonusu obdarowuje nas także subtelnymi modyfikacjami. Film irlandzkiego reżysera działa jak rollecoaster z zepsutymi hamulcami: na długi czas wytrąca nas z rozleniwiającego poczucia bezpieczeństwa. W wizji Greengrassa scenerię największej grozy stanowi szalupa ratunkowa, a kreowanemu na herosa kapitanowi w pewnym momencie po ludzku puszczają nerwy. Drobne modyfikacje nie są jednak w stanie zachwiać stabilnym szkieletem fabuły. Zaawansowani technologicznie Amerykanie pokazują miejsce w szeregu prymitywnym bandytom. Pozornie zwyczajne rozwiązanie ma jednak w filmie Greengrassa znaczenie symboliczne. Piraci powtarzają bez przerwy pojednawczym tonem: „Nie jesteśmy Al – Kaidą”. „Kapitan Philips” nie stanowi natomiast jeszcze jednej opowieści o chwalebnej porażce; to raczej „Lot 93”, któremu udało się dotrzeć do celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz