Mamy środek lata, więc czemu, do cholery, czuję jakbym grał w „Zaduszkach” Konwickiego? Może dlatego, że jest już po północy, a ja snuję się po ulicy Świętego Antoniego. Wiecie, tej z zakładami pogrzebowymi przedzielonymi budą z kebabem. Po ciemku łatwo się zresztą pomylić, zapach nie robi różnicy.
Oprócz mnie spacerują tu może ze trzy osoby. Mało – myślę –
ale i tak frekwencja wyższa niż na „Hiszpance”. Nagle, nie wiadomo skąd,
pojawia się przygarbiony starzec. Wchodzi do kebabiarni i pyta: „Przepraszam,
czy macie tu drink Ostatni Dzień Lata? Cholernie mocny, wypiłem go kiedyś w
Warszawie i obudziłem się potem na plaży…”. Chwilę później policja na sygnale odwiozła
go na izbę wytrzeźwień. Zrobiło mi się przykro i zacząłem myśleć o śmierci.
Cztery lata temu – w trakcie festiwalu – zaatakował Breivik, a kilkanaście
godzin później umarła Amy Winehouse. Na szczęście następnego dnia odbył się już
tylko bankiet nagrody Mętraka. Pamiętam, że dowiedziałem się o Amy, gdy – wraz
z kumplem – nielegalnie przegrywaliśmy na dysk najgłośniejsze filmy w
festiwalowej wideotece. Westchnęliśmy głęboko, zanuciliśmy „Rehab” i po minucie
wróciliśmy do roboty. Wideotekę zamknęli, ale my na szczęście jesteśmy wolni. Nagle
z rozmyślań wyrywa mnie mój kumpel, jest wyraźnie podekscytowany. Mówi: „Stary!
Przed chwilą, tu na Antoniego, widziałem Philippa Seymoura Hoffmana. Ta sama
fryzura, okulary, dobrotliwy uśmiech, zaskakująco dobra forma. Śledzę go
chwilę, chcę zadać milion pytań… Niestety, podszedłem bliżej i okazało się, że to tylko moja dziewczyna z
podstawówki”.
Piotrze. Niestety czwarty albo piąty raz z rzędu nie jest mi dane przyjechać na festiwal. Dlatego proszę o garść komentarzy na temat filmów Larry'ego Clarka, Gaspara Noe, Ferrary o Pasolinim, dokumentów, "Wataha", a także tego o Fassbinderze i Amy. Ciekaw jestem czy znalazły się w Twoim wyborze. Bo jednak to festiwal wyrzeczeń. Raz jak byłem, miałem kryterium, przede wszystkim retrospektywa, a w przerwach niektóre nowości. Z tegorocznego programu widziałem kilka filmów Garrela, i to przede wszystkim te nowsze, "Powiew nocy", "Zwyczajni kochankowie" i "Granica świtu", podobały mi się, miały w sobie jakąś taką tajemniczość, podskórność, są inne od tego wszystkiego co jest obecnie. Są poszukiwaniem, nie zawsze udanym, ale jednak coś tam jest takiego, co nie pozwala mi na obojętność, nie są nijakie. Widziałem również "Wadę ukrytą" i jest to mój ulubiony film ostatnich miesięcy. Pynchon i Anderson, to bardzo dobre połączenie, potrafią przekazać ukryte wady naszej cywilizacji, szczeliny podejrzeń, "krzyk ciszy". Dziwi mnie, że w programie nie znalazł się film "Chappie", byłby świetną odskocznią od tego często zblazowanego mood'u, który bije z wielu nowohoryzontowych tworów. Tymczasem pozdrawiam i czekam na kolejne wieści z Matplanety. :) Ahoj przygodo!
OdpowiedzUsuńspolne