piątek, 28 lutego 2014

Oscary 2014 - rozsądne typy i pobożne życzenia





PRYWATNY RANKING FILMÓW Z NAJWAŻNIEJSZEJ KATEGORII:

1. Wilk z Wall Street (Scorsese)
2. Tajemnica Filomeny (Frears)
3. Ona (Jonze)
4. Witaj w klubie (Vallee)
5. Nebraska (Payne)
6. Kapitan Phillips (Greengrass)
7. American Hustle (Russell)
8. Zniewolony (McQueen)
9. Grawitacja (Cuaron)



NAJLEPSZY FILM

Wygra: "Zniewolony. 12 Years a Slave" (Steve McQueen)

Powinien wygrać: Skoro już haniebnie pominięto "Inside Llewyn Davis" Coenów, to "Wilk z Wall Street" (Martin Scorsese)

NAJLEPSZY REŻYSER

Wygra: Alfonso Cuaron za "Grawitację"

Powinien wygrać: Martin Scorsese za "Wilka z Wall Street"


NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY

Wygra: Matthew McConaughey za "Witaj w klubie"

Powinien wygrać: Leonardo DiCaprio za "Wilka z Wall Street"

NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA


Wygra: Cate Blanchett za "Blue Jasmine"

Powinna wygrać: Cate Blanchett za "Blue Jasmine"

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY

Wygra: Jared Leto za "Witaj w klubie"

Powinna wygrać: Jared Leto za "Witaj w klubie"

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA

Wygra: Jennifer Lawrence za "American Hustle"

Powinna wygrać: Jennifer Lawrence za "American Hustle" (nie chodzi o szczególny podziw dla roli, lecz raczej brak konkurencji)


NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY

Wygrają: Eric Singer i David O. Russell za "American Hustle"

Powinien wygrać: Woody Allen za "Blue Jasmine"

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY

Wygrają: Steve Coogan i Jeff Pope za "Tajemnicę Filomeny"
Powinni wygrać: Richard Linklater, Julie Delpy i Ethan Hawke za "Przed północą"




NAJLEPSZY PEŁNOMETRAŻOWY FILM DOKUMENTALNY

Wygra: Scena zbrodni (Joshua Oppenheimer)

Powinna wygrać: Scena zbrodni (Joshua Oppenheimer)


NAJLEPSZA PIOSENKA

Wygra: U2 za "Ordinary Love" z "Mandela: Long Walk to Freedom"

Powinna wygrać: Karen O za "Moon Song" z "Her" 

NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY

Wygra: La grande bellezza (Paolo Sorrentino)

Powinno wygrać: La grande bellezza (Paolo Sorrentino). Każde inne rozstrzygnięcie sprawi, że się obrażę


niedziela, 16 lutego 2014

"Fucking catholics, huh?" - recenzja "Tajemnicy Philomeny" Stephena Frearsa





Tylko pozornie najważniejsza kwestia wypowiadana w „Tajemnicy Filomeny” brzmi: „Fucking catholics, huh?”. Znacznie bardziej istotne wydają się słowa wydawczyni Martina Sixsmitha, która w pewnym momencie stwierdza: „Nie sądziłam, że jesteś aż takim cynikiem!”. Kluczem do odczytania filmu będzie zrozumienie błędnego charakteru tej diagnozy. Żywiołem bohatera, a także całej "Tajemnicy...", pozostaje bowiem nie cynizm, lecz ironia, która odsłania moc, by powściągnąć gniew i rozmiękczyć ckliwość. Sixmith ma swój kręgosłup moralny, ale nie potrzebuje podtrzymywać go za sprawą patetycznych deklaracji. Pod tym względem jest jak Chandlerowski Marlowe bez pistoletu. Cięty dowcip dziennikarza nie odbiera bynajmniej powagi opowieści snutej przez jego rozmówczynię, Filomenę Lee. Zamiast tego unieszkodliwia tylko czające się w toku narracji melodramatyczne klisze. Łatwo odgadnąć, że Sixmith to alter ego reżysera filmu. Ustami dziennikarza Stephen Frears broni swojej decyzji, by sięgnąć po jeden z najbardziej pogardzanych gatunków filmowych. Bohater "Tajemnicy...", były współpracownik BBC, porzuca  świat wielkiej polityki, by wysłuchać historii prostej kobiety.  Zamiast arogancji  demonstruje jednak – zabarwioną humorem – pokorę wobec emocjonalnej siły, którą dostrzega w narracji Filomeny. Łatwo zaakceptować taką postawę. Streszczenia wielu arcydzieł kina niespecjalnie różniłyby się przecież od opisów fabuł telenowel.

środa, 5 lutego 2014

Najbardziej oczekiwane filmy Berlinale


Boyhood (Richard Linklater), Competition



 Richard Linklater przez kilkanaście lat przygląda się procesowi dojrzewania głównego bohatera. Oby postawił raczej na subtelność Truffauta niż mistycyzujący bełkot Malicka.


Calvary (John McDonagh), Panorama


Parę lat temu McDonagh obezwładnił berlińską publiczność przezabawnym "Strażnikiem". Teraz pierwszy udany dowcip to obsadzenie Brendana Gleesona w roli księdza. A potem powinno być już tylko lepiej.


Life of Riley (Alain Resnais), Competition





W finale poprzedniego filmu mistrz Alain Resnais przekonał nas dobitnie, że "jeszcze nic nie widzieliśmy". Jestem pewien, że tym razem również będzie umiał nas zaskoczyć.

Is The Man Who Is Tall Happy? (Michel Gondry), Panorama Dokumente


Mistrz Michel Gondry rysuje na ekranie Noama Chomsky'ego. Idę o zakład, że ze spotkania tych dwóch indywidualności wyniknie coś jeszcze oprócz uroczego tytułu i kunsztownej formy.


Nymphomaniac vol.1, long version (Lars von Trier), Out of Competition




Lars von Trier ofiarowuje nam dodatkowe pół godziny rozkoszy. Czego chcieć więcej?

Obietnica (Anna Kazejak), Generation


Obsesyjnie wyczekuję udanego polskiego filmu o młodzieży i odtrutki na kakofoniczne "Bejbi blues".


The God Help the Girl (Stuart Murdoch), Generation

 
Stuart Murdoch z Belle & Sebastian najpierw założył świetny zespół God Help the Girl, a teraz nakręcił inspirowany własną muzyką film o szkockiej młodzieży. Jeśli Murdoch okaże się tak dobrym reżyserem jak muzykiem, będzie murowany hit!


The Grand Budapest Hotel (Wes Anderson), Competition


Każda okazja, by zameldować się w świecie wyobraźni Wesa Andersona jest na wagę złota

The Kidnapping of Michel Houellebecq (Guillame Nicloux), Forum




Narcystyczna fantazja doskonałego pisarza i równie wytrawnego prowokatora. Z oficjalnego opisu wynika, że, oprócz Houellebecqa, ważną rolę odegra w filmie polska kiełbasa.



Untitled New York Review of Books Documentary (Martin Scorsese, David Tedeschi), Berlinale Special


Zamiast rzucania karłami, kilkadziesiąt minut materiałów z postaciami dużego formatu. Nazwiska pokroju Susan Sontag, Normana Mailera i Michaela Chabona robią wrażenie.


niedziela, 2 lutego 2014

"Duś mnie zdechłym kotem!" - recenzja "Her" Spike'a Jonze'a







Paradoks: Spike’owi Jonze’owi udało się nakręcić bardzo zmysłowy film o stechnicyzowanej rzeczywistości. Amerykański reżyser potrafi wydobyć nowe sensy z trywialnej, mieszczańskiej fantazji o uwiedzeniu sekretarki. Do tego sprowadza się bowiem w istocie historia pisarza zakochującego się w systemie operacyjnym obdarzonym głosem Scarlett Johansson. Film Jonze'a można porównać do cybernetycznej wersji „Annie Hall” bądź komedii romantycznej zrealizowanej przez ponuraka pokroju Giorgiosa Lanthimosa. 

Twórca "Być jak John Malkovich" traktuje swój film jako arenę intrygującego pojedynku pomiędzy wewnętrznym ironistą i marzycielem. Obaj antagoniści znajdują także zaskakującą płaszczyznę porozumienia, którą okazuje się nieufność wobec słowa. Na samym początku „Her” Theodore Twombly z czułością recytuje egzaltowany list. Chwilę później okazuje się, że napisał go w celach zarobkowych dla nieznajomego mężczyzny. Jeszcze większe zaskoczenie funduje nam scena rozmowy przez sekstelefon. Czar udawanej zmysłowości pryska, gdy kochanka Theodore'a – jakby za podszeptem figlarza w typie Johna Watersa – wywrzaskuje frazę:  „Duś mnie zdechłym kotem!”.

 Doświadczony takimi przeżyciami Twombly musi zauważyć, że jego związek z systemem operacyjnym również stanowi łatwą do zdemaskowania iluzję. Mimo wszystko bohater brnie w swą dziwną relację z mieszaniną desperacji i nadziei. Rezultaty, niezależnie od absurdalności całej sytuacji, pozostają te same, co zwykle. Po początkowym zauroczeniu pojawiają się pierwsze niesnaski prowadzące do bolesnego rozstania. Na osłodę pozostaną Theodore’owi  wyrwane z kontekstu wspomnienia. Widok bohatera napawającego się swym szczęściem w rytm świetnej „The Moon Song” Karen O pozostanie w naszej pamięci równie długo jak fantazja o zdechłym kocie. Rywalizujący ze sobą w „Her” ironista i marzyciel w ten sposób doszli chyba do ostatecznego porozumienia.