środa, 18 marca 2015

Spójrzmy na nasze matki - wywiad z Sebastianem Lelio



Piotr Czerkawski: W swoich dotychczasowych filmach opowiadał pan głównie o młodych ludziach. Tymczasem w „Glorii” obserwuje pan codzienne życie sześćdziesięciolatki. Co zainspirowało tę zmianę perspektywy?

Sebastian Lelio: Przywołałem w pamięci obraz mojej matki, która jeździ po ulicach Santiago i – ku zdumieniu innych kierowców – beztrosko śpiewa za kierownicą. Ta czynność miała w sobie coś z rytuału, który pomagał spełniać się marzeniom i pozwalał odegnać widma koszmarów. Wspomnienia podobnych chwil wróciły do mnie, gdy skończyłem pracę nad poprzednim filmem – „Rokiem tygrysa” – i nie miałem pomysłu na dalsze projekty. Pod wpływem impulsu powiedziałem do mojego stałego scenarzysty, Gonzalo Mazy: „A co, jeśli odwrócimy kamerę od siebie i spojrzymy na nasze matki? Może właśnie w ich życiu kryje się potencjał na film?”. Gonzalo spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja ciągnąłem: „Świat jest obsesyjnie zafascynowany młodością. Dlaczego więc nie przełamać tej tendencji i nie pokazać, że inne grupy wiekowe bywają co najmniej równie interesujące?”.

W jaki sposób udało się jednak zbudować wiarygodną opowieść o pokoleniu, które tak bardzo różni się od waszego?

Przeprowadziliśmy wiele wywiadów z moją mamą i jej koleżankami. Naszą uwagę od razu przykuły powtarzające się opowieści o – organizowanych w chilijskich miastach – „imprezach dla dojrzałych singli”. Uczestniczyliśmy w kilku wydarzeniach tego rodzaju i od razu poczuliśmy, że przenosimy się na inną planetę. Świat przedstawiony w filmie powoli zaczął pojawiać się przed naszymi oczami. „Gloria” to właściwie Frankenstein zszyty z zasłyszanych anegdot bądź sytuacji podpatrzonych przez nas samych na ulicach Santiago.

Jane Campion powiedziała kiedyś, że uwielbia filmy o starych kobietach, bo to taka grupa społeczna, którą potrafimy łatwo zidentyfikować, ale tak naprawdę nic nie wiemy o jej życiu.

W pełni się z tym zgadzam. W naszej kulturze wciąż funkcjonuje idiotyczne tabu, które nie pozwala mówić o tym, że starsi ludzie również zakochują się i miewają ochotę na seks. A przecież nikt nie rezygnuje ze swoich pragnień i instynktów tylko dlatego, że dostał nadwagi, przybyło mu zmarszczek i nie wygląda już jak gwiazda filmowa.

Wbrew pozorom, istnieje kwestia, która łączy „Glorię” z pańskimi poprzednimi filmami. Właściwie każdy z nich na różne sposoby opowiada o kryzysie instytucji rodziny.

Zawsze byłem wierny popularnemu poglądowi, że rodzina to społeczeństwo w miniaturze. Kiedyś wyciągałem jednak z tego faktu znacznie bardziej radykalne wnioski niż dziś. Między debiutancką, nagrodzoną na wrocławskich Nowych Horyzontach „Świętą rodziną”, a „Glorią” przeszedłem naprawdę długą drogę. Mój debiut był filmem punkowym, świadomie niechlujnym, takim, w którym – zupełnie jak w piosenkach Sex Pistols – nie liczyła się wirtuozeria formy, lecz moc przekazu. Na tym tle „Gloria” jest filmem spokojniejszym i znacznie bardziej wystylizowanym.

Czy w swoich filmach w jakikolwiek sposób odwołuje się pan do losów własnej rodziny?

Nie sądzę, bo nie widzę w nich nic szczególnie nietypowego. W Ameryce Łacińskiej prawie wszyscy reżyserzy wywodzą się spośród burżuazji. Dzieje się tak dlatego, że realizacja filmów wciąż jest ti bardzo droga i nikt inny nie może sobie pozwolić na taką fanaberię. Moja rodzina nie należała wprawdzie do elit, ale pochodziła z wyższej klasy średniej. Przez większość dzieciństwa mieszkałem z matką i ojczymem, który był oficerem marynarki wojennej. Rodzice niespecjalnie interesowali się sztuką, ale swoją erudycję zawdzięczam dziadkom, których dom zawsze był zawalony książkami.

Osoby z pokolenia pańskich rodziców i bohaterki najnowszego filmu doświadczyły dyktatury Augusta Pinocheta. Czy w „Glorii” można dopatrywać się odniesień do trudnej przeszłości kraju?


Każdy film może być interpretowany na sposób socjologiczny i polityczny, nawet jeśli początkowo nie leży to w twoich intencjach. Gdy kręciłem „Glorię”, na pewno nie chciałem, by indywidualna podróż bohaterki była umieszczona w jakimś wydumanym, abstrakcyjnym kontekście. Byłem pewien, że chilijska rzeczywistość musiała jakoś odcisnąć na Glorii swoje piętno. Prywatna rewolucja w życiu bohaterki czyni zadość pragnieniu wolności, której przez lata brakowało przedstawicielom jej pokolenia. Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy w momencie przejęcia władzy przez juntę mieli około 30 lat. Polityczna zawierucha przypadła więc na najlepszy okres ich życia. Nic dziwnego, że dziś chcieliby przynajmniej w części odzyskać stracony czas.

(...) Więcej w marcowym miesięczniku KINO