środa, 21 października 2015

Uwielbiałem tańczyć do Black Sabbath - rozmowa z Michelem Houellebecqiem






Piotr Czerkawski: Bohaterowie pańskich książek, niezależnie od tego czy nazywają się Michel, Jed – czy tak jak w najnowszej „Uległości” – Francois,  wydają się właściwie kolejnymi wariantami tej samej osoby. Czy potrafiłby ją pan jakoś scharakteryzować?

Michel Houellebecq: To zawsze będzie ktoś wypalony, pogrążony w kryzysie i znudzony swoją pracą. Przyznam, że – choć nie piszę książek autobiograficznych – doskonale go pod tym względem rozumiem. Bycie bohaterem mojej powieści to niewdzięczne zadanie także dlatego, że praktycznie wyklucza możliwość stworzenia długotrwałego i szczęśliwego związku uczuciowego. Mam bujną wyobraźnię, ale taka sytuacja po prostu nie mieści mi się w głowie i nie miałbym pojęcia jak ją opisać.  W rolę żonatego od lat bohatera wcieliłem się raz jako aktor w filmie „Near Death Experience”. Tylko na co temu facetowi małżeństwo, skoro w finale i tak próbuje popełnić samobójstwo?

(...)

W miarę upływu czasu bohaterowie pańskich książek starzeją się wraz z panem. Czego najbardziej żałuję pan, gdy myśli o utraconej młodości?

Nie mogę zaakceptować faktu, że moje ciało odczuwa upływ czasu znacznie silniej niż umysł. W związku z tym łatwo zapomnieć, że w sytuacjach, które dawniej były dla ciebie czymś zupełnie naturalnym, dziś możesz wyglądać groteskowo. Mam tu na myśli przede wszystkim seks, ale nie tylko. Jako piętnastolatek uwielbiałem tańczyć do piosenek Black Sabbath i wyglądało to jeszcze znośnie. Czy wyobraża pan sobie jednak mnie robiącego to samo dziś?

Czy w związku z tym wszystkim często zdarza się panu wracać myślami do przeszłości?

Naturalnie, w przeciwnym razie życie byłoby już naprawdę nie do zniesienia. Nie staram się jednak wspominać wydarzeń ważnych bądź szczególnie emocjonalnych. Wręcz przeciwnie, najbardziej lubię sięgać do sytuacji pozornie błahych, pozbawionych szerszego kontekstu, pełnych odprężającej beztroski. Przypominam sobie na przykład repertuar naszych młodzieńczych zabaw – prostych, a jednocześnie wymagających wyobraźni i kreatywności. Mnie i moim kolegom  wystarczyło na przykład parę kapsli od butelek i kawałek chodnika, żeby rozgrywać nasze własne, podwórkowe Tour de France. Współczesne dzieciaki skwitowałyby to śmiechem, a gwarantuję, że bawiliśmy się wtedy sto razy lepiej niż one przy najwymyślniejszych grach na PlayStation.

Cały wywiad ukazał się na łamach miesięcznika PANI