niedziela, 29 maja 2016

Nie jestem sentymentalna - wywiad z Anną Geislerovą (18. Kino na Granicy)





Piotr Czerkawski: Na początku maja gościłaś w Polsce na 18. Przeglądzie Filmowym Kino na Granicy, który zorganizował retrospektywę twojej twórczości. Jakie to uczucie oglądać samą siebie w filmach sprzed lat?

Anna Geislerova: Bardzo dziwne. Na pewno nie podchodziłam do tych filmów jak zwykły widz. Przez cały czas przypominałam sobie, co przeżywałam i z jakimi problemami mierzyłam się, gdy nad nimi pracowałam. W pewnym sensie więc traktowałam kolejne filmy jak dokumenty obrazujące moją ewolucję jako aktorki i kobiety. W trakcie seansu „Requiem dla laleczki” z 1991 roku, czułam się jakbym oglądała na ekranie dziecko, którego w ogóle nie znam. Nie wydało mi się to jednak sentymentalne, lecz raczej zabawne.

„Requiem…” Filipa Renča nie było jednak twoim aktorskim debiutem. Jeszcze wcześniej pojawiłaś się w komedii „Zaśpiewajmy wszyscy wraz“ Ondřeja Trojana.

Niewiele pamiętam z planu, bo byłam wtedy kapryśną nastolatką. Nie miałam jeszcze pojęcia, że trafiłam na żyłę złota i natknęłam się na naprawdę utalentowanego twórcę. Dojrzałą współpracę rozpoczęliśmy dopiero kilkanaście lat później, gdy Ondřej zaproponował mi rolę w „Żelarach”. Rola w „Zaśpiewajmy…” okazała się dla mnie jednak ważniejsza niż myślałam. Scenariusz do tego filmu napisał przecież duet Jan Hřebejk - Petr Jarchovský, a w filmach tego pierwszego stworzyłam później jedne z najlepszych ról w karierze. Jesteśmy zresztą z Janem w stałym kontakcie, a niedawno rozpoczęliśmy zdjęcia do trylogii.

Czy któryś z twoich starszych filmów szczególnie cię dziś zaskakuje ?

Kiedy oglądałam ostatnio „Jazdę” Jana Svěráka, zauważyłam, że mówię tam absurdalnie wysokim głosem. Uwierz mi, że wypadam przez to jak zupełna świruska. Nie mam pojęcia dlaczego to wszystko nie przeszkadzało Janowi ani widzom, a „Jazda” mogła uzyskać status filmu kultowego. Trochę sobie jednak teraz żartuję, bo prawda jest taka, że na szczęście nie mam w dorobku żadnego filmu, którego bym się wstydziła.

W swoim aktorskim CV masz nawet rolę u polskiej reżyserki. Mowa oczywiście o Kindze Dębskiej i jej „Helu” z 2009 roku.

Mam wrażenie, że film ten potwierdził stereotyp, zgodnie z którym wy zazdrościcie nam humoru, a Czechom imponuje obecna w polskim kinie powaga. „Hel” to w końcu nic innego jak ponury i przejmujący dramat psychologiczny.

Jakie wspomnienia zachowałaś z pracy w Polsce?

Na każdym kroku dawano mi odczuć, że jestem w waszym kraju znaną aktorką. Bardzo mi to schlebiało i autentycznie zaskakiwało. W równym stopniu zdziwiła mnie wykazywana przez Polaków znajomość czeskiego kina. Szczerze żałuję, że Czesi nie mogą odwzajemnić się wam tym samym.

Skoro o tym mowa, w Warszawie i we Wrocławiu trwa właśnie przegląd arcydzieł Czechosłowackiej Nowej Fali. Czy masz jakieś ulubione filmy tego nurtu?


Tak jak chyba wszyscy Czesi, kocham Milosa Formana i Jana Nemca. Moim ulubionym filmem pozostaje jednak „Intymne oświetlenie” Passera. Choć nie widziałam go już całe wieki, znam na pamięć właściwie każdą scenę. Z dzisiejszej perspektywy cieszy mnie, że mamy w Czechach wielu młodych, utalentowanych twórców, których ambicją jest dorównanie dawnym mistrzom. Kto wie, może nawet na naszych oczach rodzi się kolejna Nowa Fala?

Cały wywiad ukazał się na łamach Dziennika


poniedziałek, 23 maja 2016

5 ulubionych filmów Millenium Docs Against Gravity 2016



1. Don Juan, Jerzy Śladkowski

Uwodzicielski dokument o terapeutycznej sile sztuki, która wyzwala u bohatera ekspresję, umożliwia mu samopoznanie i pozwala odciąć się od toksycznej matki rodem z filmów Koszałki. Choć Śladkowski opowiada wstrząsającą historię, zawsze pozostaje dyskretny, a przed popadnięciem w ckliwość broni się za sprawą pierwszorzędnego humoru

2. Olmo i mewa (Olmo and the Seagull), Petra Costa, Lea Glob

Świetny film o zyskiwaniu życiowej stabilności, która nie musi prowadzić do nudy i zgnusnienia. Lekkość z jaką reżyserki podejmują poważną tematykę budzi skojarzenia ze świetnym, choć niedocenionym "Away We Go " Sama Mendesa. Zasluzony zwycięzca konkursu Fiction/ Non Fiction.


3. Europa, która kocha (Europe, Shoe Loves), Jan Gassman

Reżyser Jan Gassman jest jak Roland Barthes, który właśnie wciągnął działkę koksu w knajpianej toalecie. W swoim filmie przedstawia uwspółcześnioną wersję "Fragmentów dyskursu miłosnego" i znajduje w niej miejsce zarówno na urocze związkowe rytuały, jak i ledwo zauważalne zwiastuny uczuciowych kryzysów. Gassman imponuje formalną maestrią i obyczajową odwagą, a jednocześnie unika łatwej prowokacji. Choć przez cały film mnoży wątpliwości, ostatecznie wyraża wiarę w to, że intymność może stać się przestrzenią ucieczki od dławiących europejskie zbiorowości kryzysów.

4. Szwedzka teoria miłości (Swedish Theory of Love), Erik Gandini

Dokumentalny orgazm! Film nie dorównuje może świetnej "Wideokracji", ale w błyskotliwy sposób demaskuje patologie zachodniej kultury. Chwilami reżyser budzi sprzeciw, bywa tendencyjny i manipuluje faktami w stylu Michaela Moore'a z doktoratem. Ostatecznie jednak wznosi się ponad trywialny pamflet i potrafi również pochwalić szwedzkie społeczeństwo za zdolność do autorefleksji. Na uwagę zasługuje także występ Zygmunta Baumana, który kradnie ekranowe show i w kilkuminutowym wykładzie przemyca najbardziej wartościowe spostrzeżenia w filmie.

5. Pod opieką wiecznego słońca (Under the Sun), Witalij Manski

Jeśli zna się dokumenty Andrzeja Fidyka, kolejna opowieść o patologiach północnokoreańskiego reżimu nie ma już prawa szokować. Film Manskiego broni się jednak dzięki wyśmienitej warstwie autotematycznej i wątkowi oddanych władzy "opiekunów" reżysera. Za ich sprawą - ukazana w "Pod opieką..." - Korea przypomina wytwór chorej fantazji współczesnego Eda Wooda, a niektóre inscenizowane na ekranie sceny w swojej upiornej groteskowości dorównują "Scenie zbrodni"


5. (ex aequo) Kraina oświeconych (Land of Enlightened), Pieter - Jan de Peue

Belgijski reżyser zaprasza nas w hipnotyczną podróż po Afganistanie wyglądającym jak kraina z pogranicza baśni i koszmarnego snu. Surrealistyczna poetyka dostarcza doskonałych narzędzi do opisu wymykającej się rozumowi rzeczywistości. Herzog z Kusturicą byliby dumni.

wtorek, 10 maja 2016

Wszyscy lubimy idealizować przeszłość - rozmowa z Orhanem Pamukiem (najnowszy numer miesięcznika "Zwierciadło")



Piotr Czerkawski: Już w maju swoją polską premierę będzie miał film oparty na jednej z pańskich najsłynniejszych powieści – „Muzeum niewinności”. Ciekawi mnie, jak właściwie definiuje pan zawarte w tytule uczucie?

Orhan Pamuk: Niewinność wydaje mi się nierozerwalnie związana ze wspomnieniami i upływem czasu. Każdy z nas ma tendencję do idealizowania przeszłości. Wtedy nie podjęliśmy przecież jeszcze złych decyzji i nie popełniliśmy błędów, z których konsekwencjami musimy borykać się dziś.  Z teraźniejszej perspektywy wszystkie dawne emocje, nawet te najsilniejsze jak miłość, gniew, nienawiść czy zazdrość, wydają się przyjemnie mgliste i nierealne. W obliczu chaosu dnia dzisiejszego, przeszłość jako okres zamknięty, dokonany, sprawia wrażenie poczciwej, wzbudza poczucie bezpieczeństwa. To wszystko tłumaczy także popularność muzeów, czyli instytucji w całości zakorzenionych w czasach minionych.

W muzeach przechowuje się jednak nie uczucia, a przedmioty.

To zrozumiałe, bo przedmioty często mają moc przywoływania wspomnień i stają się pośrednikami pomiędzy teraźniejszością a przeszłością. W naszym obcowaniu z rzeczami jest zresztą coś pięknego.
W dniu zakupu wydają nam się jeszcze obce i niedostępne. Z biegiem czasu dokonujemy jednak swoistego oswojenia, dopisujemy im dalszą historię, dopuszczamy do kręgu własnego życia. W konsekwencji, wraz z ich zużyciem i postępującym spadkiem ceny  rynkowej, dla nas zyskują coraz większą wartość sentymentalną. Umieszczanie przedmiotów w muzeum to nobilitacja, na którą pod każdym względem zasługują.

W czasie naszej rozmowy sporo mówi pan o pamięci. Dlaczego wydaje się ona taka ważna?

To po prostu istotna część naszej inteligencji i wyobraźni. Spójrzmy na sprawę z prostego, ewolucyjnego punktu widzenia. Zanim zeszliśmy z drzew, ktoś pokazał nam kiedyś skąd zdobyć pożywienie, a której drogi wystrzegać się w obawie przed dzikimi zwierzętami. Kto tego nie zapamiętał, nie miał szans przetrwania.

Jaką rolę w książce i w filmie odgrywa pańskie rodzinne miasto – Stambuł?

W obu przypadkach jest jednym z głównych bohaterów opowieści. To zresztą logiczne, bo wychodzę z założenia, że każde duże miasto przypomina jedno wielkie muzeum pamięci zbiorowej. Nie myślę tu tylko o pomnikach i placach poświęconych wielkim bohaterom, lecz także o miejscach związanych z codziennością. W Stambule każdego dnia miliony różnorodnych ludzi chodzi tymi samymi ulicami i podziwia identyczny zachód słońca. Miasto jest w ich życiu ważne, bo często stanowi jedyny, wspólny punkt odniesienia.

Stambuł staje się również tłem romansu między głównymi bohaterami – Kemalem i znacznie młodszą od niego Füsun.

Nie mogło być inaczej. Nie zapominajmy o tym, że Turcja wciąż jest opresyjnym, islamskim krajem, a tym bardziej była taka w latach siedemdziesiątych, gdy opowiadana historia bierze swój początek. Kemal i Füsun nie są małżeństwem, więc – wedle ówczesnych standardów obyczajowych – nie mogą skonsumować swojego uczucia. Co natomiast robią zakochani, gdy nie uprawiają miłości? Przeważnie razem spacerują. Tak też dzieje się w tym przypadku. Intensywność ich uczucia, która nie może znaleźć ujścia, przekłada się na wzmożone zainteresowanie Stambułem, wyostrzenie zmysłów i chłonięcie nimi miejskiego pejzażu. Miłość do człowieka i uczucie pod adresem przestrzeni stają się tożsame do tego stopnia, że po latach, gdy Kemal wspomina Stambuł lat siedemdziesiątych, prawie zawsze ma przed oczyma Füsun. Kobieta stopniowo staje się dla niego uosobieniem miasta.

Chce pan powiedzieć, że miłość może być zdeterminowana przez czynniki zewnętrzne?


Oczywiście, natura uczuć jest w pewnym sensie wszędzie taka sama. Dlatego jesteśmy w stanie w ogóle o nich rozmawiać, pisać książki czy kręcić filmy. Z drugiej jednak strony, sposób w jaki kochamy i wyrażamy miłość siłą rzeczy pozostaje również naznaczony przez tradycję i kulturę, w której żyjemy.  W państwach, gdzie wyznaje się islam dochodzi do tego jeszcze religia. Z jej powodu Kemal i Füsun nie tylko nie mogą uprawiać seksu, ale nie mają nawet możliwości, by otwarcie mówić o swoim uczuciu. Dlatego właśnie oboje opracowują własny język oparty na slangowych wyrażeniach, specyficznych gestach i spojrzeniach. Potrzebę wypracowania sekretnego kodu porozumienia do pewnego stopnia czuje każda para. Zwykle czyni to jednak, żeby podkreślić rosnącą zażyłość i wznieść swój związek na wyższy poziom wtajemniczenia. To co dla innych jest zupełnie dobrowolne i ekscytujące, Kemal i Füsun muszą robić z obowiązku.

(...) więcej w najnowszym numerze miesięcznika Zwierciadło