wtorek, 6 listopada 2012

Zabawy z kinem noir - recenzja "Headshot"



"Headshot" stanowi jeszcze jedno świadectwo prowadzonych przez Ratanaruanga artystycznych poszukiwań. Twórca "Nimfy" po raz kolejny daje upust poetyckiej wrażliwości i tworzy film zawieszony pomiędzy życiem a śmiercią, fantazją a rzeczywistością. Jednocześnie Ratanaruang próbuje dopasować autorski styl do wzorców dobrze znanych gatunkowych stylizacji. Wykorzystujący często konwencję thrillera reżyser tym razem wyraźnie zwraca się w stronę filmu noir. "Headshot" ze swobodą sięga po fabularne chwyty i archetypy postaci pojawiające się na kartach powieści Hammetta czy Chandlera. W filmie Ratanauranga główny bohater bezwiednie staje się częścią kryminalnej intrygi, a na swojej drodze spotyka najprawdziwszą femme fatale.

Przefiltrowanie tych schematów przez filtr specyficznej wyobraźni reżysera nierzadko prowadzi do zaskakujących rezultatów. "Headshot" w widowiskowy sposób łączy nieśpieszne tempo opowieści z pojawiającymi się znienacka eksplozjami przemocy. Jednocześnie Ratanaruang przełamuje przygnębiającą atmosferę swojego filmu za sprawą absurdalnego poczucia humoru.

niedziela, 4 listopada 2012

Przebojowa kompilacja - Nowe Horyzonty Tournee 2012




Doroczny cykl Nowe Horyzonty Tournée ma w założeniach prezentować największe przeboje kolejnych edycji wrocławskiego festiwalu. W przeciwieństwie do większości muzycznych zestawień typu „The Best Of...”, propozycja Romana Gutka i spółki nie stanowi wyłącznie chaotycznej kompilacji przypadkowych tytułów. Dobór filmów wchodzących w skład tegorocznego tournée daje świadectwo subtelnego liftingu, któremu od pewnego czasu podlega myśl programowa Nowych Horyzontów. Od kilku lat wrocławski festiwal w coraz mniejszym stopniu przypomina intelektualne igrzyska dla fanatyków długich ujęć, powolnej narracji i egzotycznych kinematografii. Promowani we Wrocławiu twórcy coraz rzadziej chronią się w getcie indywidualnych obsesji. W zamian za to w swoich filmach przyznają się do społecznego zaangażowania i poprzez eksperymenty formalne starają się dotrzeć jak najbliżej prawdy o otaczającym świecie


 (...)

Chłód filmów Filho i Wojcieszka wyraźnie kontrastuje z żywiołowością „Donomy” Djinna Carrenarda . Debiutujący reżyser nurkuje z kamerą w ulicznym tłumie, by stworzyć w ten sposób złożony portret francuskiej codzienności. Drapieżny realizm „Donomy” owocuje powstaniem mozaiki etnicznej i światopoglądowej. Temperaturę seansu podgrzewa dodatkowo fakt, że spoiwem łączącym wszystkie opowiadane przez siebie historie reżyser uczynił uczuciowe perypetie współczesnych Paryżan. Choć portretowana w „Donomie” miłość najczęściej okazuje się toksyczna bądź niemożliwa do spełnienia, bohaterowie Carrenarda na zawsze zastygną w pędzie ku jej poszukiwaniu.

(...)
Czy w obliczu kryzysu wartości i patronujących im instytucji swoją potęgę może zachować przynajmniej kino? Z podobnego założenia zdaje się wychodzić przynajmniej Leos Carax w uznanym za rewelację tegorocznych Nowych Horyzontów „Holy Motors”.(...) Kolejne, coraz dziwniejsze zlecenia kierowane w stronę bohatera nie wydają się nastawione na żadne wymierne korzyści. Zmuszony do żonglowania swymi tożsamościami pan Oscar może stać się niedołężną staruszką, by za chwilę wcielić się w zmartwychwstałego uczestnika strzelaniny bądź karła oblizującego pachę Evy Mendes. Plotka głosi, że Carax zapytany na konferencji prasowej o znaczenie tych wszystkich metamorfoz odparł zaskoczony: „A skąd niby mam to wiedzieć?”. Trudno o bardziej ujmującą reakcję artysty, który postanawia do reszty zawierzyć sile własnej wyobraźni. Choć enigmatyczne pojęcie „nowych horyzontów” zawsze opierało się jednoznacznemu rozszyfrowaniu, nie ma wątpliwości, że każdego roku na nowo wyznaczają je właśnie wizjonerzy formatu Caraxa.

Więcej w listopadowym HIRO


W pełnym świetle - recenzja "Zostań ze mną"










Film Iry Sachsa, rozpisana na niemal dekadę historia związku Erika i Paula, skupia w sobie wszystkie odcienie towarzyszące skomplikowanemu i długotrwałemu uczuciu. Nawet gdy reżyser analizuje najbardziej intymne aspekty relacji bohaterów, nigdy nie traci przy tym poczucia taktu. „Zostań ze mną” bywa bezpruderyjne, ale nie wulgarne, poruszające, lecz nigdy ckliwe. Równie duże wyczucie towarzyszy Sachsowi przy wprowadzaniu najbardziej ryzykownego wątku filmu – nękającego Paula uzależnienia od narkotyków. Jedna z głównych przyczyn konfliktów między mężczyznami przy okazji służy reżyserowi za pretekst do zbudowania zręcznej metafory. Związek Erika i Paula sam w sobie jest przecież jak narkotyk, który przynosi pojedyncze chwile euforii, lecz na dłuższą metę okazuje się niezwykle toksyczny.

(...)

Film Sachsa nie unika więc, mimo uniwersalizmu przesłania, problematyki specyficznie gejowskiej. W uznaniu za obecność tego wątku „Zostań ze mną” zostało zresztą uhonorowane Teddy Award dla najlepszego filmu o tematyce homoseksualnej na tegorocznym festiwalu w Berlinie. Różnica w podejściu do swych preferencji stanowi jedną z najważniejszych kwestii wpływających na kształt relacji między Erikiem a Paulem. Ten pierwszy jako niezależny reżyser i przedstawiciel tolerancyjnego światka filmowego nie ma żadnych problemów z przynależnością do mniejszości seksualnej. Drugi z mężczyzn, wspinający się po szczeblach kariery prawnik, wyraźnie boi się otwartej deklaracji własnej odmienności.

(...) Choć reżysera najwyraźniej fascynuje pielęgnowanie mitów, jednocześnie zdaje sobie sprawę z ich szkodliwości. Właśnie dlatego film ostatecznie nie zamienia się w historię o „wiecznej miłości”. W wywiadach reżyser podkreśla, że kluczem jest oryginalny tytuł. „Keep the Lights On” (ang. Nie gaś światła) oznaczałoby w tym przypadku niechęć do ucieczki w iluzję i potrzebę konfrontacji z rzeczywistością. W pełnym świetle nawet najgorsza prawda może przecież okazać się wyzwalająca.

Więcej w październikowym numerze KINA


sobota, 3 listopada 2012

Płatni zabójcy to bardzo mili ludzie - rozmowa z Pen-Ekiem Ratanaruangiem



Piotr Czerkawski: „Headshot” to kolejny z twoich filmów, w których potrafisz połączyć perspektywę autora ze znajomością reguł rządzących kinem gatunków. W jaki sposób udaje ci się tego dokonać?

Pen- ek Ratanaruang: Och, to dla mnie zupełnie naturalne. Kiedy kręciłem „Headshot”, od początku wiedziałem, że pracuję nad filmem gatunkowym, który będzie chciał podobać się publiczności. Jednocześnie jednak byłem pewien, że nie interesuje mnie powielanie wzorców hollywoodzkiego kina akcji. Jeśli pozostajesz wierny takiemu założeniu, w oczywisty sposób musisz zaufać własnemu gustowi i osobistym przeczuciom. Czasem te wszystkie emocje mogą być jeszcze bardzo niesprecyzowane. Dlatego kiedy zaczynam kręcić film często nie wiem jeszcze czego chcę, ale przynajmniej wiem czego nie chcę.

Zabawne- bardzo podobne zdanie wypowiedziała kiedyś bohaterka jednego z filmów Pedro Almodovara.

Poważnie? Nie wiedziałem, że mam cokolwiek wspólnego z Almodovarem, a tym bardziej z którąś z jego bohaterek. Tak czy inaczej, w tych słowach kryje się sama prawda.

Headshot” z powodzeniem możemy zaklasyfikować jako kryminał bądź thriller. Nastrój twojego filmu przywodzi mi jednak na myśl przede wszystkim kino noir. Czy podoba ci się takie skojarzenie?

Oczywiście, jestem wielkim fanem klasycznego noir! Lubię zwłaszcza filmy z Robertem Mitchumem. W „Przylądku strachu” i „Człowieku z przeszłością” był po prostu znakomity, czyż nie? Bardzo cenię również klasyki Billy’ego Wildera- „Bulwar zachodzącego słońca” i „Podwójne ubezpieczenie”… Na tym bynajmniej nie koniec moich inspiracji, bo uwielbiam jeszcze chociażby specyficzną elegancję filmów Otto Premingera. Oczywiście cenię także Hitchcocka, choć jego kino wydaje mi się akurat znacznie bardziej rozrywkowe niż intelektualne. Trudno jednak czynić z tego zarzut, bo nie pamiętam, żebym na jakimkolwiek filmie bawił się równie dobrze jak na „Północ- północny zachód”. Jak sam widzisz, mogę oglądać kino noir godzinami i nigdy się nim nie znudzę!

Jednym z elementów charakteryzujących konwencję noir była umiejętność połączenia mrocznej atmosfery i sarkastycznego poczucia humoru. To samo da się zauważyć w większości twoich filmów.

Cóż, widocznie taki już po prostu jestem. Męczę się, gdy przesadnie długo jestem poważny i powiem ci szczerze, że niespecjalnie lubię w ogóle poważnych ludzi. Ci z poczuciem humoru wydają mi się po prostu dużo bardziej interesujący. Natomiast połączenie mroku i dowcipu dostrzegam także w swoim w codziennym życiu. Kiedy dzieje mi się coś złego, niemal zawsze staram się odsunąć to od siebie za pomocą humoru. Zresztą, jeśli mieszkasz w Tajlandii, po prostu musisz znać się na żartach. Inaczej życie tam byłoby po prostu nie do zniesienia.

Dlaczego tak uważasz?

Chociażby ze względu na absurdy naszej codzienności. Tajlandia należy do krajów, w których natężenie ruchu samochodowego należy do najwyższych na świecie. Mimo wszystko politycy nie kwapią się, żeby w jakikolwiek sposób temu przeciwdziałać. Zamiast tego wolą debatować nad przepisami, które mają na przykład ułatwić ludziom oddawanie moczu podczas stania w korku. Czy słysząc coś takiego można w ogóle zachować powagę? Nie myśl jednak, że mówię to wszystko, bo nie lubię mojego państwa. Po prostu jestem zdania, że należy traktować je z przymrużeniem oka.

Może jednak można tak powiedzieć o każdym kraju?

Nie wydaje mi się. Poznałeś kiedyś jakiegoś filmowca z Iranu? Tacy twórcy jak Jafar Panahi czy Mohsen Makhmalbaf to śmiertelnie poważni faceci. Trudno zresztą, żeby byli wesołkami, jeśli w ich kraju kamera nie jest zabawką, tylko bronią przeciw reżimowi. Mam silne przekonanie, że pochodzenie i warunki życia determinują twój charakter, a szczególny wpływ mają właśnie na twórczość artystyczną. Dlaczego Aki Kaurismaki musi tak dużo pić i kręcić filmy, w których wódka stanowi podstawowy element scenografii? Odpowiedź jest prosta: ponieważ pochodzi z Finlandii i nie mógłby tam żyć inaczej.

W „Headshot” udało ci się podążyć jednak wbrew stereotypom. Choć akcja twojego filmu toczy się w środowisku płatnych zabójców, fabuła bynajmniej nie obfituje w sceny przemocy.

To pewnie dlatego, że w ogóle nie czuję się dobry w ich kręceniu. W „Headshot” nie mogłem jednak zupełnie z tego zrezygnować, bo poruszałem się przecież w obrębie określonego gatunku. Ani mi było jednak w głowie konkurować na przykład z Johnem Woo, który do perfekcji opanował kręcenie scen akcji w zwolnionym tempie i nadał im charakter niemalże poetycki. Wiedziałem, że nie mogę w swoim filmie zrobić czegoś podobnego, bo tylko nieudolnie kopiowałbym Johna. Wobec tego stwierdziłem, że muszę znaleźć własną drogę i postanowiłem zasięgnąć opinii ekspertów. W pewnym momencie skontaktowałem się więc z prawdziwymi płatnymi zabójcami.

Jak udało ci się tego dokonać?

Znam kilku policjantów, którzy mają kontakty w środowisku płatnych zabójców i pozwolili mi się do niego zbliżyć. Mordercy na zlecenie żyją sobie między nami i co ciekawe, najczęściej okazują się bardzo mili. Po prostu wykonują swoją pracę, tak jak filmowcy czy pisarze. Jeśli umawiasz się na zwyczajną rozmowę z zabójcą, w ogóle nie musisz się go obawiać. Przecież nie będzie miał żadnego interesu w tym, by cokolwiek ci zrobić.

W jaki sposób rozmowy z płatnymi zabójcami wpłynęły na kształt twojego filmu?

Moi rozmówcy uświadomili mi przede wszystkim, że w rzeczywistości wykonanie płatnego zabójstwa przebiega niesamowicie szybko. Chodzi przecież o to, by zaskoczyć ofiarę i nie dać jej możliwości obrony. Według wyliczeń samych morderców, na oddanie strzału mają oni raptem sześć sekund, a jeśli będą z tym zwlekali odrobinę dłużej, istnieje dużo większe prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak. Jak sam widzisz, nie było możliwości, by sceny akcji w „Headshot” nakręcić w manierze Johna Woo. To miałoby może sens gdybyśmy portretowali sytuację, w której obie strony dysponują bronią i mają w swojej konfrontacji równe szanse. W przypadku egzekucji, wszystko musi jednak przebiegać bardzo dynamicznie.

(...)

Czy zgodzisz się, że jednym z tematów, który przewija się przez całą swoją karierę i powraca również w „Headshot” jest relacja pomiędzy winą a karą?
Z pewnością tak właśnie jest. Na co dzień czuję się winny wielu rzeczy. Ta świadomość nie przeszkadza mi jednak w popełnianiu kolejnych zbrodni.

Zbrodni?

Rodzajem zbrodni jest choćby kręcenie filmu. W końcu kiedy to robisz, myślisz tylko o sobie, przestajesz troszczyć się o rodzinę, a nade wszystko poddajesz torturom aktorów i członków ekipy. Czuję się z tym wszystkim dość niekomfortowo. Dlatego właśnie, gdy dzieje mi się coś złego odczuwam pewnego rodzaju ulgę. Może właśnie wtedy płacę przecież za wszystkie te grzechy, które popełniam?

Na dodatek twierdzisz, że twoje zbrodnie nie przynoszą ci spełnienia. W jednym z wywiadów przyznałeś, że nie jesteś zadowolony z większości swoich filmów. Czy to samo mógłbyś powiedzieć o „Headshot”?

Sprawa z „Headshot” wygląda trochę inaczej. Na ten film patrzy mi się znacznie łatwiej, bo nie dostrzegam w nim nic osobistego. Oczywiście odzwierciedla on mój gust i pewne tematyczne fascynacje, ale nie traktuję go emocjonalnie. W przypadku „Ploy” czy „Nimfy” nie było to możliwe, bo włożyłem w tamte historie ogromną cząstkę siebie. Gdy kończę kręcić tego typu film, prawie zawsze odnoszę wrażenie, że pierwotny zamysł w mojej głowie był znacznie ciekawszy od końcowego efektu. Nie mówię tego z fałszywej skromności. Te filmy wciąż są przecież dobre na tyle, by zakwalifikować się do Cannes czy Wenecji i walczyć tam o nagrody. Po prostu mam w ich kontekście poczucie niedosytu. Przy „Headshot” mogłem wreszcie się od niego uwolnić. Śmiało mogę powiedzieć, że to mój pierwszy film od dawna, przy którym byłem bardzo blisko realizacji moich pierwotnych zamierzeń.


Więcej w listopadowym numerze KINA



piątek, 2 listopada 2012

TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ: "Shadow Dancer" Jamesa Marsha



Film Jamesa Marsha prowokuje nietypowe spojrzenie na konflikt irlandzko- brytyjski. W codziennym życiu bohaterów reżyser znajduje miejsce na dylematy rodem z klasycznej greckiej tragedii. „Shadow Dancer” nieustannie balansuje na granicy pragmatyzmu i idealizmu, troski o najbliższą rodzinę i wierności patriotycznym ideałom. Podjęcie podobnej problematyki pozwala usytuować film Marsha w pobliżu Loachowskiego „Wiatru buszującego w jęczmieniu”. „Shadow Dancer” nie jest jednak w stanie wygenerować równie intensywnych emocji. Fabuła Marsha z pewnością zaskoczy zresztą fanów atrakcyjnie opowiedzianych i dynamicznie zmontowanych dokumentów w rodzaju „Człowieka na linie” czy „Projektu NIM”. Niejako z szacunku wobec trudnych wyborów głównej bohaterki, brytyjski reżyser rezygnuje z formalnego efekciarstwa. „Shadow Dancer” pozostaje filmem znaczących szczegółów, minimalistycznych dialogów i długich ujęć, które chwilami pomagają w wygenerowaniu hitchcocowskiego z ducha suspensu. Mimo wpisanej w siebie hermetyczności, fabuła Marsha bez wątpienia pozostaje przykładem konsekwentnej wizji dojrzałego artysty.

Shadow Dancer
Reżyseria: James Marsh
Ocena: 7/10 


Okrucieństwo miłosierdzia - recenzja "Miłości" Michaela Hanekego





Jakkolwiek przewrotnie by to nie zabrzmiało, „Miłość” stanowi zdecydowanie najsubtelniejszy film w dorobku Michaela Hanekego.

(...) 

Powolna agonia bohaterki ma w sobie wstrząsający autentyzm, który po raz ostatni można było zaobserwować bodaj w bergmanowskich „Szeptach i krzykach”. „Miłość” to kino z równie wysokiej półki, po dawnemu wizjonerskie i przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. W szlachetnie prowokacyjnym filmie Hanekego pozorne okrucieństwo z rąk ukochanego stanowi przecież najczystszy akt miłosierdzia.

Więcej w listopadowym numerze miesięcznika HIRO

czwartek, 1 listopada 2012

Czechow na jasełkach- recenzja "Trzech sióstr T"











„Trzy siostry T” to Czechow w manierze szkolnych jasełek. Niczym u rosyjskiego dramaturga, w filmie Macieja Kowalewskiego obserwujemy bohaterów, którzy przegrywają swoje życie i pogrążają się w coraz wyraźniejszym marazmie. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Tytułowe bohaterki Kowalewskiego to podstarzałe harpie, które zamieniają w piekło życie wrażliwego 35- latka.

(...) 
Tam gdzie intrygujący film Pawła Sali stawiał na upiorny realizm, Kowalewski salwuje się ucieczką w niewprawną groteskę. Oparte na tym samym kontraście między literacką polszczyzną a rynsztokowym slangiem dowcipy bardzo szybko przestają jednak bawić. Czający się w fabule „Trzech sióstr T” potencjalny dramat wybrzmiewa natomiast zdecydowanie zanadto fałszywie. 

(...) Więcej w październikowym numerze miesięcznika FILM