czwartek, 1 czerwca 2017

Wspólnota egoistów. Kino Cristiego Puiu





Podczas zeszłorocznego festiwalu w Cannes o Złotą Palmę rywalizowały ze sobą najnowsze filmy Cristiana Mungiu i Cristiego Puiu. Choć oba tytuły przynależą do kręgu rumuńskiej nowej fali, reprezentują jej skrajnie odmienne oblicza. Podczas gdy „Egzamin” okazał się solidny, lecz nieco przewidywalny, „Sieranevada" odsłoniła w sobie pierwiastek szaleństwa i artystycznego ryzyka. Odwaga Puiu nie znalazła wprawdzie uznania w oczach canneńskiego jury, ale ugruntowała pozycję rumuńskiego autora jako jednego z najoryginalniejszych filmowców naszych czasów.

Twórca „Aurory” wykazuje imponującą odporność na wpływy mód i wymogów rynku. Puiu sprawia wrażenie jakby za wszelką cenę chciał, aby jego kino pozostało dostępne wyłącznie dla wąskiego kręgu wtajemniczonych. Element odstraszający niewyrobionego widza stanowi już sam metraż filmów Rumuna, które rzadko kiedy trwają mniej niż dwie i pół godziny. Do tego dochodzi jeszcze nieefektowna, hiperrealistyczna forma i tematyka sytuująca się znacznie bliżej szarej codzienności niż atrakcyjnego eskapizmu.

Pod pewnymi względami twórczość rumuńskiego autora można potraktować jako filmowy ekwiwalent prozy Davida Fostera Wallace'a. Obaj artyści wydają się jednakowo rozmiłowani w poetyce nadmiaru. Zarówno filmy Rumuna, jak i powieści Amerykanina przytłaczają rozmachem, pozostają nierówne, pełne fragmentów nużących, a nierzadko zwyczajnie zbędnych. Wszystkie te manieryzmy przestają  mieć znaczenie, gdy Wallace i Puiu uruchamiają zmysł obserwacji pozwalający im zamienić się w błyskotliwych kronikarzy swoich czasów. Podczas gdy pierwszy z nich zasłynął jako krytyk zepsutego przez nadmiar ironii społeczeństwa amerykańskiego, drugi piętnuje współczesną Rumunię jako ojczyznę cyników, karierowiczów i egoistów. Jednocześnie jednak zarówno autor „Niepamięci”, jak i reżyser „Sieranevady” nie patrzą na portretowane zbiorowości z góry, lecz otwarcie przyznają się do pokrewieństwa ze swymi bohaterami.


Za moment narodzin rumuńskiej nowej fali uznaje się premierę zrealizowanej przez Puiu „Śmierci pana Lazarescu” (2005), ale zwiastuny przyszłego przełomu można dostrzec już w debiucie reżysera - „Towarze i kasie”. Nakręcony w 2001 roku film ma więcej wspólnego z konwencjonalnym kryminałem niż z kinem autorskim, ale zawiera w sobie pewne elementy świadczące o wyjątkowości jego twórcy. W„Towarze i kasie” dochodzi do głosu choćby charakterystyczna dla Puiu skłonność do konfrontowania wzniosłości i trywialności. Na taki trop naprowadza detal w postaci imienia głównego bohatera, który podejmuje się wykonania drobnej przysługi dla lokalnego gangstera. Fakt, że chłopak nazywa się Ovidiu i pochodzi z Konstancy, a więc miejsca wieloletniego pobytu Owidiusza, pozwala powiązać jego losy z twórczością rzymskiego poety. W następującej w toku fabuły, mimowolnej przemianie bohatera łatwo dostrzec świadomie zwulgaryzowaną, skąpaną w postkomunistycznej szarzyźnie wariację na temat głównego motywu słynnych „Metamorfoz”. Podobna strategia stała się jeszcze bardziej klarowna we wspomnianej „Śmierci...”, której bohater – umierający alkoholik – nosi wszystko mówiące imię i nazwisko Dante Lazarescu. Nawiązania do „Boskiej komedii” i biblijnej historii Łazarza jeszcze bardziej wzmocniły w tym przypadku sarkastyczną wymowę opowieści. Zgodnie z nią podróż pomiędzy rumuńskimi szpitalami z jednej strony przypomina wędrówkę przez piekło, a z drugiej pozostaje naznaczona pewnością, że chorego może uratować od śmierci wyłącznie cud.

Kształt rzeczywistości z filmów Puiu okazuje się parodią wzorców obecnych nie tylko w literackim kanonie, lecz także w na wskroś współczesnej mitologii zachodniej codzienności. Wyruszający w podróż z Konstancy do Bukaresztu nastolatkowie z „Towaru i kasy” bardzo chcieliby poczuć się jak żądni przygód bohaterowie amerykańskiego filmu drogi. Reżyser ani przez moment nie pozwala im jednak zapomnieć, że mamy do czynienia z road movie made in Romania, w którym rozklekotane samochody toczą się powoli po dziurawych drogach. Nieprzystawalność realiów ojczyzny Puiu do wzorców zachodnich doskonale widać także w krótkometrażowych „Papierosach i kawie”, nagrodzonych Złotym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie w 2004 roku. Fabularny punkt wyjścia jest tu analogiczny jak w zatytułowanej niemal identycznie serii filmów Jima Jarmuscha – dwaj mężczyźni spotykają się w kawiarni. O ile  bohaterowie Amerykanina prowadzili między sobą niezobowiązujące, lekko absurdalne pogawędki, postacie z dzieła Puiu rozmawiają o najważniejszych życiowych sprawach, takich jak pomoc w zdobyciu pracy. Tytułowe papierosy i kawa nie są dla nich zresztą zwyczajnymi artykułami spożywczymi, lecz rarytasami stanowiącymi przedmiot łapówki dla wspólnego znajomego.

(...) Cały tekst do przeczytania w czerwcowym numerze miesięcznika KINO


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz