niedziela, 19 stycznia 2014

Nieudany szwindel - recenzja "American Hustle"





„American Hustle” to „Will z Wall Street” dla ministrantów. Jeśli Martin Scorsese zapraszał na orgiastyczną imprezę zakończoną gigantycznym kacem, David O. Russell oferuje nam wyłącznie nudnawą prywatkę w stylu retro.  Plejada zaproszonych gwiazd pojawia się na planie tylko po to, by wziąć udział w rewii kostiumów wykradzionych prosto z garderoby zespołu Bee Gees. Owszem, Russell potrafi przełamać monotonny nastrój opowieści niezłym dowcipem i po raz kolejny potwierdzić reputację najlepszego DJ- a wśród hollywoodzkich reżyserów. Ścieżka dźwiękowa z „American Hustle” to autonomiczne dzieło sztuki, które pozostanie w pamięci znacznie dłużej niż towarzyszące mu obrazy. Rzekoma lekkość filmu wydaje się  jednak szczegółowo zaplanowana w scenariuszu i okupiona niebotyczną ilością dubli. W ten sposób opowieść o genialnym szwindlu staje się sztuczna niczym tupecik bohatera granego przez Christiana Bale’a. Za wytrych ułatwiający dotarcie do sedna „American Hustle” można uznać przewijającą się w kilku scenach anegdotę o wędkarstwie. Film Russella – zupełnie jak  ta nieudolnie opowiadana historyjka – okazuje się przepełniony kliszami i pozbawiony wyrazistej puenty. Nic to, że na pomoc zdesperowanemu reżyserowi ruszają federalni pod przykryciem, piękne kobiety i skorumpowani politycy. „American Hustle” wypada blado w porównaniu z dowolnym artykułem o perypetiach agenta Tomka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz