środa, 29 października 2014

"Najlepsze pomysły rodzą się w knajpach" - wywiad z Matteo Oleotto, reżyserem "Zorana"







Piotr Czerkawski: Słoweński bohater „Mojego kuzyna Zorana” mówi w pewnym momencie, że nauczył się języka włoskiego z książek Giulia Previatiego i Enrica Cosulicha. Przeszukałem internet, ale nie udało mi się znaleźć o tych autorach żadnej wzmianki. Kim oni właściwie są?

Matteo Oleotto: Previati i Cosulich to dwaj nauczyciele, którzy byli zmorą mojej klasy w podstawówce. Wydało mi się zabawne, jeśli wspomnę o nich w swoim pierwszym filmie. Po premierze „Zorana…” obaj zresztą zadzwonili do mnie z gratulacjami i bardzo długo się śmialiśmy.

To dla ciebie niejedyny powrót do dzieciństwa.  Choć od dobrych kilku lat mieszkasz już w Rzymie, akcję „Zorana…” osadziłeś w swoich rodzinnych stronach. Co sprawia, że rejon Friuli – Wenecji Julijskiej wciąż wydaje ci się inspirujący? 

Za każdym razem, gdy wracam do domu – a robię to naprawdę często – poznaję nowych ludzi i wysłuchuję kolejnych historii, które w samoistny sposób stają się mi bliskie. Dzieje się tak pewnie dlatego, że w małej, prowincjonalnej rzeczywistości czas zmienia swój rytm i biegnie o wiele wolniej niż w metropolii. Powolność, inaczej niż wielkomiejski pośpiech, sprzyja refleksyjności i nowym pomysłom.

Czy po sukcesie „Zorana” zamierzasz realizować na prowincji także swoje następne filmy? 

Wszystko na to wskazuje. Gdy wracam z domu do Rzymu, czuję, że głupieję i tracę kontakt z rzeczywistością. W dużych miastach wszystko jest niestałe, mody zmieniają się jak w kalejdoskopie. W pogoni za nowością bardzo łatwo zatracić własne „ja”.  Na prowincji nie ma takiego problemu, łatwiej tu pozostać autentycznym i żyć w zgodzie z samym sobą. 

Wizytówkę „Zorana” stanowią klimatyczne knajpy, w których chętnie spotykają się główni bohaterowie. Czy sam również lubisz tę formę spędzania czasu?

Wprost uwielbiam takie miejsca i przesiaduję w nich od małego. Podczas gdy moi koledzy woleli pałętać się po młodzieżowych klubach, sam wybierałem karczmy, w których wysłuchiwałem gawęd snutych przez stałych bywalców. Dzięki tym historiom uczyłem się życia i zdobywałem doświadczenie. W moim regionie do dziś istnieje mnóstwo knajp w rodzaju tych, które odwiedzałem w dzieciństwie, a teraz pokazałem w moim filmie.  Wciąż chętnie tam chodzę, bo czuję się jakbym wracał do domu.

(...)

Więcej na łamach Dziennika


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz