wtorek, 26 czerwca 2012

TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ: "Cosmpolis" Davida Cronenberga




W nowym filmie Davida Cronenberga luksusowa limuzyna wjeżdża w sam środek chaosu. „Cosmopolis” to „Nadzy” Mike'a Leigh w wersji de luxe, wielkomiejska odyseja na narkotycznym bad tripie. Przedstawiony świat stanowi gruzowisko popkulturowych mitów, na którym Robert Pattinson bezcześci swoje emploi ze „Zmierzchu”, a Nowy Jork przypomina miasto grzechu znacznie bardziej niż w kaznodziejskim „Wstydzie” McQueena. Trzymając się tropu geograficznego, trzeba  powiedzieć, że ekranizacja powieści Dona DeLillo stanowi również wyzwanie rzucone „Brooklyn Boogie” Paula Austera i Wayne'a Wanga. W miejscu porządkujących rzeczywistość, nieśpiesznych dialogów z tamtego filmu, Cronenberg umieszcza uciążliwą kakofonię. W „Cosmopolis” biznesowe slogany zlewają się z anarchistycznymi okrzykami, wytartym kliszom towarzyszą filozoficzne aforyzmy, a cyniczny ton Pattinsona wybrzmiewa obok zmysłowego szeptu Sarah Gadon. Z bezładnej mieszaniny wyłania się obraz mikroapokalipsy, wobec której beneficjenci rzeczywistości wydają się równie bezradni, co jej zapalczywi kontestatorzy. Cronenberg przygląda się tym szokującym obrazom z rezygnacją, która zabrania mu poszukiwania sensu i rekonstruowania wewnętrznej logiki wydarzeń. W konsekwencji twórca "Historii przemocy" nakręcił swój najbardziej zawikłany film od lat. Czy jednak taką historię jak w "Cosmopolis" w ogóle dało się opowiedzieć inaczej? Jakkolwiek by odpowiedzieć na to pytanie, reżyserowi nie sposób odmówić upiornej konsekwencji. Jeśli „Niebezpieczna metoda”  podpalała lont pod ideałami swojej epoki, „Cosmopolis” stanowi już apogeum eksplozji.

Cosmopolis
Reżyseria: David Cronenberg
Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz