piątek, 18 października 2013

Adela ma prawo do błędów - rozmowa z Abdellatifem Kechiche






Piotr Czerkawski: W „Życiu Adeli” kilkakrotnie przewija się nazwisko osiemnastowiecznego pisarza Pierre’a de Marivaux. Powołuje się pan na tego twórcę nie po raz pierwszy, bo jeden z pańskich poprzednich filmów – „Unik” – stanowił luźną ekranizację jego „Igraszek trafu i miłości”. Co tak bardzo fascynuje pana w twórczości Marivaux?

Abdellatif Kechiche: Tytuł mojego nowego filmu stanowi bezpośrednie nawiązanie do „Życia Marianny” Marivaux. Myślę, że to jedna z największych powieści literatury francuskiej. Nie przez przypadek na początku filmu Adela czyta właśnie tę książkę i dyskutuje o niej z kolegą. U mnie  samego fascynacja Marivaux również zaczęła się już w młodości, gdy jako aktor występowałem w adaptacjach jego dramatów. Od zawsze uwielbiałem piękny styl tego pisarza i finezję prezentowaną przez niego w trudnej sztuce opisywania ludzkich uczuć. W przypadku „Życia Adeli” istotne wydało mi się również to, że Marivaux zasłynął jako twórca, który potrafi tworzyć wspaniałe postacie kobiece i doskonale rozumie ich psychikę.

Można zgadywać, że z Marivaux łączy pana także wysoko rozwinięta wrażliwość społeczna.

Rzeczywiście Marivaux potrafił w bardzo wyrafinowany sposób przedstawić relacje między ludźmi różniącymi się od siebie pochodzeniem i statusem ekonomicznym. Zawsze podobało mi się, że Marivaux poświęca tak wiele uwagi postaciom lokajów i służących, z empatią wsłuchuje się w głos ludzi umieszczonych na dole społecznej drabiny.

W jednej z pierwszych scen filmu Emma – dziewczyna Adeli – tłumaczy bohaterce, że jej imię znaczy po arabsku „sprawiedliwość”.

W nowym filmie oddalam się trochę od mocno eksponowanej w poprzednich filmach tematyki  nierówności klasowej. Ta scena została jednak pomyślana jako swoisty łącznik z moimi dotychczasowymi dokonaniami i zapewnienie widza, że bynajmniej nie zamierzam porzucić swych zainteresowań.

Tak jak Marivaux pochyla się pan nad bohaterami, którzy próbują zdefiniować własną tożsamość i nadać sens swojemu życiu.

Inspirują mnie ludzie, którzy nie przyjmują rzeczywistości w sposób bierny i uległy, lecz spełniają się w działaniu. Dają sobie prawo do eksperymentowania, lubią podejmować ryzyko i są gotowi zapłacić za nie wysoką cenę. Jedną z takich postaci z całą pewnością okazuje się także Adela.

Pańska bohaterka fascynuje się literaturą, bo wierzy, że sztuka pomoże jej w dokonaniu najważniejszych życiowych wyborów. Czy jako młody człowiek również trafił pan na książki, które w szczególny sposób naznaczyły pańskie życie?

Oczywiście, było ich nawet bardzo dużo. Szczególny wpływ wywarła na mnie klasyczna literatura francuska. Oprócz powieści wspomnianego Marivaux były to dzieła Balzaka, a także „Edukacja sentymentalna” Flauberta.

(...)


W części pańskich filmów refleksja nad sztuką aktorstwa urasta do rangi jednego z najważniejszych tematów fabuły. Wspomniany „Unik” opowiada przecież o grupie licealistów przygotowujących się do szkolnego przedstawienia. Spektakl i występy przed publicznością stają się także domeną tytułowej bohaterki „Czarnej Wenus”.

Aktorstwo wydaje mi się szalenie pociągające. Najwięksi adepci tej sztuki potrafią zamienić fikcję w autentyzm poprzez odwołanie się do własnych przeżyć, emocji czy cech charakteru. Trudno o zawód, który potrafiłby równie mocno wniknąć w ludzką psychikę i miałby w sobie tak wielki ładunek metafizyki. Pytanie o to „kim jest aktor?” często pociąga za sobą konieczność pójścia dalej i spytania „kim jest człowiek?” i skłania do zastanowienia się nad skomplikowaną specyfiką naszej natury.

Wspomnianą „Czarną Wenus” łączy z „Życiem Adeli” próba opowiedzenia o różnych aspektach ludzkiej seksualności. O ile w tym pierwszym filmie sfera erotyki łączyła się z poniżeniem i przemocą, w drugim staje się źródłem wielkiej przyjemności. Skąd w pańskich filmach tak wielka różnica w podejściu do tego samego zagadnienia?

Czarna Wenus, czyli Saartjie Baartman była autentyczną postacią, która w swym życiu wiele wycierpiała. Opowiedzenie jej historii było więc dla mnie doświadczeniem bardzo bolesnym. Być może realizacja „Życia Adeli” stanowiła dla mnie rodzaj autoterapii, próby przedstawienia jaśniejszej strony naszej egzystencji. Nie jestem jednak pewien, czy w pełni się to powiodło. Momentami „Życie Adeli” również bywa przecież bardzo smutne.
 
Więcej w październikowym numerze KINA


1 komentarz:

  1. Zdecydowanie muszę to obejrzeć o.O Na pewno ciekawsze niż moje obecne zajęcie; pit-39... ehh

    OdpowiedzUsuń