Nicholas Winding Refn, pochopnie
okrzyknięty Mesjaszem współczesnego kina, zdemaskował się jako
hochsztapler. Po obejrzeniu nowego filmu reżysera nie pozostaje nic
innego jak dołączyć się do chóru gwizdów wieńczących
premierowy seans na festiwalu w Cannes. „Tylko Bóg wybacza”
ogląda się jak nieświadomy sequel „Chwała dziwkom” Michaela
Glawoggera. Refn przypomina jednego z spośród zamożnych ludzi
Zachodu, którzy realizują najbardziej perwersyjne zachcianki w
zaciszu tajskiego domu uciech. Zainscenizowany przez reżysera
spektakl fetyszy budzi raczej zakłopotanie niż podniecenie.
Postacie irytują swoją szablonowością, a dialogi brzmią jak
zbiór cytatów z tomiku poezji autorstwa Jeana – Claude'a Van
Damme'a. Nużące, mnożone na potęgę sceny przemocy wydają się żywcem wyjętego z monty pythonowskiego skeczu o konkursie na najbardziej
efektowną śmierć. Po seansie trudno oprzeć się wrażeniu, że
bardziej niż wizyta w burdelu przydałaby się Refnowi sesja u
psychoanalityka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz