piątek, 14 czerwca 2013

"Melancholia" po prozacu - recenzja "Takiej pięknej katastrofy"





„Taka piękna katastrofa” to niepozorny klejnot absurdu. Film Todda Bergera jest jak von Trierowska „Melancholia” znieczulona sporą dawką prozacu bądź „Piosenka o końcu świata” zaintonowana na zakrapianej winem imprezie. Amerykańska komedia stanowi celną kpinę z artystycznego konceptu prywatnej Apokalipsy i intymnego końca świata. Wyrafinowany dowcip Bergera opiera się na pielęgnowaniu napięcia między ogółem, a konkretem, fundamentalnym pytaniem i bezczelnie błahą odpowiedzią. 

(...)

 
Ewidentnie komediowa otoczka „Takiej pięknej...” skrywa w sobie sporą dawkę goryczy. Między kolejnymi dowcipami z oczekujących na Apokalipsę bohaterów reżyserowi udaje się naszkicować niepokojący portret pokolenia współczesnych trzydziestoparolatków. Postacie z filmu Bergera okazują się słabeuszami niezdolnymi do zbudowania stabilnych relacji międzyludzkich. Choć naturalnie lękają się nadchodzącej katastrofy, traktują ją również jako dar wybawiający ich od konieczności rozwiązania osobistych problemów.

Uniwersalność zawartych w „Takiej pięknej...” obserwacji podkreśla reżyserska żonglerka popkulturowymi kliszami. Bohaterowie Bergera należą do ludzi kojarzących pojęcie „Armageddonu” raczej z filmem Michaela Baya niż Apokalipsą Świętego Jana. W swoich rozmowach o katastrofie posługują się wyobrażeniami rodem z seriali i hollywoodzkich widowisk, a śmiercią przejmują się głównie dlatego, że nie zdążyli jeszcze obejrzeć serialu „The Wire”. Manifestowany w takich zabiegach infantylizm prowokuje ironię, która z czasem ustępuje jednak miejsca wyrozumiałości. Poprzez odwoływanie się do powszechnie znanych kodów kulturowych amerykańskie duże dzieciaki automatycznie stają się nam bliższe i po prostu dają się lubić. Czy można zresztą nie obdarzyć sympatią kogoś, kto postanawia celebrować nadchodzący koniec świata przy dźwiękach rockowego szlagieru „Blister in the Sun”?


Więcej w czerwcowym FILMIE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz