Siergiej Łoźnica wydaje się
zawdzięczać swą błyskotliwą karierę odwadze i skłonności do
ryzyka. Urodzony na Białorusi, wychowany w Kijowie przyszły reżyser
przez długi czas odnosił sukcesy jako pracownik tamtejszego
instytutu cybernetyki. W pewnym momencie zdecydował się jednak
porzucić prestiżową pracę na rzecz niespokojnego życia artysty.
Skok w nieznane zakończył się nadspodziewanie miękkim lądowaniem.
Młody reżyser z miejsca zyskał sławę jednego z
najoryginalniejszych twórców europejskiego kina dokumentalnego.
Osiągnięte sukcesy nie wystarczyły jednak do zaspokojenia jego
ambicji. Łoźnica zdecydował się w pewnym momencie wedrzeć na
niegościnne terytorium kina fabularnego. Raz jeszcze zuchwały
szturm zakończył się pełnym sukcesem. Już za sprawą
debiutanckiego „Szczęście ty moje” inżynier Łoźnica
zakwalifikował się do Konkursu Głównego na niezwykle
hermetycznym festiwalu w Cannes. Wyczyn ten powtórzył także przed
rokiem z kolejną w swoim dorobku fabułą - „We mgle”. Widoczna
w filmografii Łoźnicy wszechstronność pociąga za sobą niebywałą
erudycję. Reżyser z ukraińskim paszportem nie wstydzi się subtelnie zakpić z
dziennikarza zadającego mu zbyt naiwne pytanie, a w kolejnych
rozmowach potrafi zacytować z pamięci Wittgensteina lub ze swadą
rozprawiać o obejrzanym ostatnio filmie. W postawie Łoźnicy
zamiast artystowskiej pozy zaznacza się jednak bezdyskusyjny
autentyzm. To samo należałoby powiedzieć także o jego reżyserskim
stylu, który u mniej utalentowanego twórcy łatwo zamieniłby się
najpewniej w ciąg irytujących manieryzmów.
Autor „Pejzażu” zasłynął jako
wnikliwy portrecista rosyjskiej prowincji. Choć ikonografię filmów
Łoźnicy tworzy najczęściej siekiera, strzelba i butelka wódki,
reżyserowi trudno zarzucić epatowanie sensacją rodem z tabloidu.
Wręcz przeciwnie, filmy autora „Osady” pozostają utrzymane w
atmosferze kontemplacji, a bijący od nich spokój rzadko kiedy mącą
jakiekolwiek dialogi. Za wykładnię twórczej metody reżysera
mógłby posłużyć chociażby zrealizowany przez niego „Portet”
(2002). Seria czarno – białych kadrów przedstawia – oderwanych
na chwilę od codziennych zajęć - mieszkańców rosyjskiej wioski.
Wnikliwe spojrzenie na ich spracowane, pokryte zmarszczkami twarze
pozwala bardzo szybko przebyć drogę od banału do wzniosłości, od
konkretu do metafizyki.
Minimalistyczna stylistyka filmów
Łoźnicy nie pozbawia ich drapieżności. W swym pierwszym
dokumencie reżyser zadeklarował chęć ironicznej gry z utratymi
schematami i zużytymi konwencjami. „Dzisiaj zbudujemy dom”
(1997) - już na poziomie swojego tytułu – w przewrotny sposób
wydaje się odnosić do estetyki socrealizmu. Czarno – biały film
o jednym dniu z życia robotników budowlanych sytuuje się jednak na
antypodach propagandowych kronik. W „Dzisiaj zbudujemy...” próżno
szukać rozentuzjazmowanego narratora, który wychwalałby imponujące
wyczyny kolejnych stachanowców. Wśród portretowanych przez Łoźnicę
robotników dominuje lenistwo i stagnacja, a ożywienie prowokują
wyłącznie – organizowane podejrzanie często – przerwy od
pracy. Nic dziwnego, że świadomy absurdalności podglądanych
scenek reżyser chwilami nadaje im klimat rodem ze slapstickowej
komedii. Za ironicznymi zabiegami formalnymi kryje się jednak
najpewniej całkiem poważny przekaz. „Dzisiaj zbudujemy....”
powstało przecież zaledwie sześć lat po rozpadzie Związku
Radzieckiego. Czyżby więc Łoźnica chciał poprzez swój dokument
wyrazić rozczarowanie poziomem zaangażowania z jakim obywatele
przystępują do budowania „nowej Rosji”? Niemal każdy film
twórcy „Osady” z wdziękiem poddaje się podobnym
interpretacjom politycznym. Siła dokumentów Łoźnicy polega jednak
na tym, że z równym powodzeniem można potraktować je jako
pozbawione ideologicznego balastu kartki z podróży po zapomnianych
krainach.
Bardziej oczywiste odniesienia do
skomplikowanej przeszłości Rosji z pewnością da się jednak
dostrzec w „Rewii” (2008). Kolaż kronik obrazujących realia
kultury kołchozowej można potraktować jako krytyczny komentarz w
sprawie coraz powszechniejszej nostalgii za Związkiem Radzieckim. Za
sprawą błyskotliwego montażu Łoźnica wydobywa z pozornie
niewinnych archiwaliów treści propagandowe i wskazuje na stopień
zindoktrynowania jakiemu poddana była komunistyczna codzienność.
(...) Więcej w katalogu festiwalowym 10. Planete+ Doc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz