„Trans” to jeden z najgorszych filmów Danny'ego Boyle'a.
Zamiast heist movie w rytmie techno brytyjski reżyser zrealizował nafaszerowaną
dragami telenowelę. Twórca
„Trainspotting” wciąż potrafi cieszyć zmysły za sprawą hipnotyzujących obrazów
bądź piosenek, które w przyszłości
wzbogacą niejedną udaną imprezę. Wprowadzony przez reżysera trans nie trwa jednak wiecznie, a przebudzenie okazuje się
zaskakująco bolesne. Boyle, pozbawiony
sprawności zademonstrowanej przez Martina Scorsese w „Wyspie tajemnic”, epatuje
niepotrzebną brutalnością i piętrzy coraz bardziej kuriozalne zwroty akcji. Na
domiar złego – potraktowany bez grama zbawiennej ironii – wątek demonicznej
femme fatale z powodzeniem mógłby
posłużyć do oskarżenia reżysera o mizoginię. Chwilami, jakby zawstydzony
własnym filmem, reżyser próbuje nadać mu pozory głębi. W swoich wysiłkach
przypomina jednak ucznia zawodówki
wygłaszającego referat o filozofii Heideggera. W efekcie opowieść o
zwodniczej naturze pamięci nadaje się do jak najszybszego zapomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz