piątek, 7 czerwca 2013

Marks to Chrystus dla ateistów - rozmowa z Costą - Gavrasem




Oryginalny tytuł pańskiego filmu - „Le Capital”- budzi skojarzenia ze słynnym dziełem Karola Marksa. Czy w czasie realizacji „Żądzy bankiera” często myślał pan o tej postaci?

Jeśli tak, to zapewne nieświadomie. Nie jestem ekspertem od Marksa, nie znam wszystkich jego książek. Wydaje mi się jednak, że potrafił perfekcyjnie zanalizować kapitalistyczne społeczeństwo swoich czasów, a część jego poglądów pozostaje aktualna po dziś dzień. Niemniej jednak, sympatyzowanie z Marksem jest bardzo niebezpieczne. To śmieszne, ale dla wielu ludzi pozostaje on kimś w rodzaju ateistycznego Chrystusa, który zostaje otoczony quasi – religijnym kultem.

Czy myśli pan, że właśnie na bezkrytycznym stosunku do dawnych idoli polega główny problem współczesnej lewicy?

Obawiam się, że chodzi o coś więcej. W dzisiejszych czasach lewica zatraciła swój dawny etos. Określanie siebie socjaldemokratą zawsze było dla mnie czymś więcej niż tylko deklaracją polityczną. To wybór etyczny, który zakładał niezgodę na zastaną rzeczywistość, proponował nieustanną próbę jej ulepszania. Dziś chyba mało kto myśli już w ten sposób. Niezależnie od reprezentowanej ideologii, skupia się na uzyskaniu dostępu do władzy i pieniędzy.

Zajmuje się pan nie tylko reżyserią, ale od wielu lat piastuje pan funkcję dyrektora Filmoteki Francuskiej. Czy instytucji tej udało się zachować świetność z czasów kina Nowej Fali?

Wszyscy bardzo się o to staramy. Zależy nam przede wszystkim, aby Filmoteka nie zamieniła się w smętne archiwum pełne zakurzonych, celuloidowych kopii. Nasza misja polega na tym, aby gromadzić filmy, odrestaurowywać je, a potem z dumą pokazywać publiczności. Każda z tych trzech aktywności pozostaje jednakowo ważna. Przy okazji staramy się przekazać widzom możliwie jak najszerszy obraz czyjeś twórczości. Jeśli organizujemy retrospektywę Jacquesa Demy, to nie tylko prezentujemy jego filmy, lecz przygotowujemy wystawy i panele dyskusyjne, które pozwalają dowiedzieć się czegoś o jego życiu. W ten sposób sztuka łączy się z rzeczywistością, zupełnie jak w czasach Nowej Fali.


Choć nigdy formalnie nie związał się pan z Nową Falą, tworzył pan w momencie jej największego rozkwitu. Jakie są pańskie poglądy na temat tego nurtu?

Uwielbiam Nową Falę, ale zawsze będę traktować ją jako uzdolnioną córkę włoskiego neorealizmu. Twórcy tacy jak Truffaut, Chabrol czy Rohmer sami nie sprowokowali żadnego przełomu, lecz położyli wielkie zasługi w utrwaleniu rewolucji zapoczątkowanej przez starszych kolegów, którymi się zresztą fascynowali. Nowa Fala rozwinęła ideę zbliżania się filmu do prawdziwego życia, a następnie zapewniła jej przetrwanie wśród kolejnych pokoleń twórców.


Duch Nowej Fali zaznaczył się także w rewolucji Maja 68. Jak pan – naoczny świadek tamtych wydarzeń – ocenia dziś ich znaczenie?

W 1968 roku mieszkałem w centrum Paryża, każdego dnia obserwowałem więc zamieszki na własne oczy i byłem nimi głęboko poruszony. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że tamta rewolucja była pełna pięknych idei i w autentyczny sposób zmieniła obyczajowość zachodnich społeczeństw. Znaczenia tego dziedzictwa nie przekreśli nawet ironia z jaką obserwuję wielu ówczesnych kontestatorów, którzy stali się dziś przedstawicielami establishmentu.

W jaki sposób francuski Maj wyróżniał się na tle podobnych protestów w innych europejskich krajach?

Na całe szczęście we Francji udało się uniknąć przemocy i wymuszania swoich żądań drogą terroru, a więc drogi, którą we Włoszech poszły chociażby „Czerwone brygady”. We Francji rewolucjoniści byli na tyle rozsądni, by zrozumieć, że krwawy bunt zaprowadzi ich donikąd. 

W przeciwieństwie do wielu lewicowo zorientowanych kolegów, nie uległ pan zauroczeniu sowieckim komunizmem. W 1970 roku zrealizował pan nawet film „Spowiedź”, który otwarcie piętnował patologie tego systemu. Skąd wzięła się w panu taka potrzeba?

Fascynacja komunizmem do pewnego stopnia wydawała mi się zrozumiała. Po II wojnie światowej wszyscy żyliśmy w poczuciu kryzysu moralności i wyczerpania pewnych idei. Komunizm dawał szansę na zbudowanie od podstaw nowego, może doskonalszego systemu wartości. Bardzo szybko wszystko to okazało się jednak wielkim fałszem. Piękne założenia doprowadziły do powstania naprawdę ohydnej dyktatury. Właśnie o tym paradoksie chciałem opowiedzieć w „Spowiedzi”.

W jaki sposób przyjęto „Spowiedź” tuż po premierze?

Moje intencje zostały wypaczone, ale nie była to żadna nowość. Gdy wcześniej nakręciłem „Z”, zostałem ochrzczony komunistą, po „Spowiedzi” stałem się antykomunistą, a teraz, po premierze „Żądzy bankiera” nazywają mnie marksistą. Jak pan widzi, historia zatacza koło, ale ja na szczęście nauczyłem się już, by nie nadawać tym etykietkom żadnego znaczenia.

 (...)

Osobiście najbardziej cenię pańskie kino za bezkompromisowość. W „Zaginionym” nie wahał się pan opowiedzieć o okrucieństwach chilijskiej dyktatury, choć reżim Pinocheta wciąż trwał w najlepsze. Skąd bierze się w panu ta odwaga?

Nigdy się nad tym nie zastanawiam, kiedy kręcę film, staram się nie myśleć o konsekwencjach i nie słuchać podszeptów zdrowego rozsądku. W przeciwnym razie, niemal każdy scenariusz musiałbym pewnie odkładać z powrotem do szuflady.

Więcej w dzisiejszym wydaniu Dziennika 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz