W przeszłości brytyjski reżyser zdążył zasłynąć jako twórca przewrotnej wariacji na temat "Tristrama Shandy'ego", bądź autor dokumentu inspirowanego kontrowersyjną "Doktryną szoku". Tym razem Winterbottom pokusił się o nietypową ekranizację "Tess" Thomasa Hardy'ego. Przeniósł akcję powieści z dziewiętnastowiecznej Wielkiej Brytanii do współczesnych Indii. Rezultat podobnego zabiegu okazał się jednak kuriozalny. "Triszna" przypomina teledysk do piosenki "Ona tańczy dla mnie" utrzymany w manierze à la Bollywood.
Filmowe Indie interesują Winterbottoma wyłącznie ze względu na trudną do zignorowania egzotykę. Choć reżyser pozuje na aktywistę protestującego przeciw społecznym nierównościom, w rzeczywistości przypomina po prostu zagranicznego turystę z kamerą. Inaczej niż choćby Danny Boyle w "Slumdogu. Milionerze z ulicy", Winterbottom nie umie wykrzesać z siebie ani odrobiny autoironii. "Triszna" powiela melodramatyczne schematy z powagą, która na przemian drażni i rozczula.
(...) Więcej na łamach "Dziennika"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz