Nowy film Denisa Cote spełnia zawartą
w tytule obietnicę ekscentryzmu. Vic + Flo zobaczyły
niedźwiedzia zaczyna się jak dramat społeczny w stylu braci
Dardenne, by po chwili nabrać charakteru lesbijskiego romansu
skrzyżowanego z kinem zemsty. Pozornie nieprzystające do siebie
porządki mogą zgodnie współbrzmieć tylko dlatego, że Cote nie
stara się traktować ich zupełnie serio. Zamierzona niedorzeczność
fabuły potwierdza deklarowaną przez reżysera pogardę dla
gawędziarskiego snucia opowieści. Film, który pierwotnie został
ponoć zatytułowany po prostu Vic + Flo giną na końcu,
bardziej niż pretekstową intrygę eksponuje swój hipnotyczny
nastrój. Wyrażana przez reżysera nonszalancja bynajmniej nie
prowadzi jednak do lekceważenia publiczności. Przeciwnie, „Vic+
Flo...” należałoby raczej traktować jako prezent sprawiony
współczesnemu widzowi. W dobie nieustającego recyklingu zużytych
konwencji i wyczerpanych schematów kanadyjski reżyser z powodzeniem
pokusił się o stworzenie filmu zaskakująco oryginalnego.
Przepełniające reżyserską wizję
szaleństwo pozostaje w paradoksalny sposób zdyscyplinowane. W
filmie Cote nie ma ani jednej zbędnej sceny, a pozornie nieistotni
bohaterowie ostatecznie okazują się kluczowi dla całej historii.
Ozdobę Vic + Flo... stanowią także odznaczające się
malarską starannością kadru. Jednocześnie jednak – niczym w
reżyserowanym również przez Cote Bestiariuszu [2012]
- stanowią one dla bohaterów rodzaj więzienia. Podobna
ambiwalencja piękna i grozy przejawia się w Vic + Flo... nawet
w najdrobniejszych szczegółach. Nie przez przypadek napisom
końcowym towarzyszy elektropopowy przebój z refrenem, w którym
zmysłowy głos wokalistki powtarza frazę:
„it's a pretty day to die”.
Mimo
całej swojej oryginalności, Vic
+ Flo... nie funkcjonuje
bynajmniej w kontekstowej próżni. Nowy film Cote stanowi wariację
na tematy przewijające się w całej dotychczasowej karierze
reżysera i swobodnie mógłby być odczytany w kategoriach
błyskotliwego autopastiszu. Przedmiotem zainteresowania
kanadyjskiego twórcy jak zwykle pozostają pełni wewnętrznych
pęknieć i psychicznych ran outsiderzy. Tytułowe Vic i Flo to dwie
lesbijski próbujące uratować rozpadający się związek. Tak jak
przed kilku laty w filmie Nos Vies Privees [2007]
Cote raz jeszcze opowiada o
miłości, która nie chce dać ukojenia i przynieść stabilizacji.
Cieniem na stosunkach Vic i Flo kładą się skrywane przez obie
kobiety tajemnice. Pod tym względem istotna zdaje się zwłaszcza
mroczna przeszłość pierwszej z nich.
(...)
Więcej w nowym numerze Ekranów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz