Harmony Korine to Godard na deskorolce,
geniusz szperający w popkulturowym śmietniku i jeden z najbardziej
ekscentrycznych twórców amerykańskiego kina. W debiutanckim
„Gummo” Korine nie miał oporów przed pokazaniem dzieciaków
wykorzystujących seksualnie dziewczynę z zespołem Downa i
zabijających dla rozrywki dzikie koty. Kilka lat później w
„Julienie Donkey - Boyu” reżyser skłonił samego Wernera
Herzoga do biegania przed kamerą w dresie i masce przeciwgazowej. W
przerwach między realizacją filmów Korine pisał piosenki dla
Bjork, realizował teledyski i przygotowywał dziwaczne performensy.
Z biegiem czasu dynamiczna kariera nieprzyzwoicie zdolnego młokosa
zaczęła tracić impet. Zrealizowane po ośmiu latach rozbratu z
kinem „Pan Samotny” i skandalizujące „Trash Humpers” nie
powtórzyły sukcesu poprzedników. Prawdziwy powrót Korine'a
nastąpił dopiero za sprawą wchodzących niedługo na nasze ekrany
„Spring Breakers”. Pojawienie się tego filmu na niemrawym
festiwalu w Wenecji było jak spalenie ukradkowego jointa w samym
środku rodzinnego przyjęcia. Korine nie oburzał już jak dawniej,
lecz wciąż zachował w sobie żyłkę inteligentnego błazna.
„Spring Breakers” bardziej niż „Gummo” przypomina najlepsze
filmy Olivera Stone'a czy Gregga Arakiego. Tak jak one, wykpiwa
popkulturę za sprawą mistrzowskiego pastiszu jej własnego języka.
Ponownie triumfujący dziś Korine od
dzieciństwa miał zadatki na postać wyjątkową. Mały Harmony
wychowywał się w trockistowskiej komunie i z bliska podziwiał
najbardziej szalone happeningi rodziców. Przesiąknięty
anarchistycznym duchem rzucił szkołę a zamiast matury napisał
prowokacyjny scenariusz „Dzieciaków”. Na prośbę znacznie
starszego reżysera Larry'ego Clarka, Korine stworzył opowieść
osadzoną w środowisku własnych rówieśników. Rzeczywistość
przeszła najśmielsze oczekiwania zleceniodawcy. Nastoletni
bohaterowie „Dzieciaków” spędzają czas na piciu, ćpaniu i
uprawianiu seksu. Pogrążeni w marazmie i pozbawieni ambicji dążą
do autodestrukcji, której przychodzi z pomocą szalejąca wokół
epidemia AIDS. Premiera „Dzieciaków” wywołała skandal, lecz
jednocześnie zapewniła swoim twórcom niebywały rozgłos.
Towarzysząca filmowi mieszanka fascynacji i obrzydzenia stała się
znakiem rozpoznawczym wszystkich następnych projektów Korine'a.
Samodzielne próby reżyserskie
scenarzysty „Dzieciaków” wielokrotnie spotykały się z
odrzuceniem krytyki. Jednocześnie jednak Korine urósł do rangi
nowej nadziei współczesnego kina w oczach kilku doświadczonych
kolegów. Twórca „Gummo” wzbudził zachwyt Gusa Van Santa, który
zaprosił go do zagrania małych ról w „Buntowniku z wyboru” i
„Last Days”. Pochwał pod adresem Korine'a nie szczędził także
Lars von Trier. Duńskiemu twórcy szczególnie spodobał się –
realizujący założenia Dogmy - „Julien Donkey – Boy”. O tym
samym filmie Bernardo Bertolucci powiedział, że „dokonał
rewolucji w myśleniu o języku kina”.
(...)
Korine błyskotliwie rozwinął pomysł
zasygnalizowany przed kilkoma laty w „Panu Samotnym”. W tamtym
filmie niezadowoleni ze swego konwencjonalnego życia ludzie
porzucali swe tożsamości, by stać się sobowtórami Marylin
Monroe czy Charliego Chaplina. Bohaterki „Spring Breakers”
również spełniają się w naśladownictwie, choć zdecydowanie
zmieniły swe pokoleniowe wzorce. Pójście tym tropem pozwoliło
Korine'owi na wykorzystanie genialnego pomysłu obsadowego. W „Spring
Breakers” gwiazdy Disneya – Selena Gomes i Vanessa Hudgens – z
dziewczynek z pierwszej ławki zamieniły się w spragnione wrażeń
lolitki. Odkrywające dla siebie świat seksu i dragów nastolatki
niespecjalnie różnią się od bohaterów „Dzieciaków” czy
„Gummo”. Jednocześnie jednak, w przeciwieństwie do swoich
poprzedników, decydują się aktywnie zawalczyć o zmianę swojego
losu. W trakcie tytułowych „wiosennych ferii” dziewczyny –
wzorem straceceńców z klasycznych filmów drogi – wyruszają w
podróż, która ma przynieść zwrot w rozczarowującym życiu.
Korine doskonale wie jednak, że żadnego przełomu nie będzie.
Prezentowany w „Spring Breakers” niekończący się karnawał ma
w sobie coś ze stypy. Wymarzona przez bohaterki sceneria plaż
Florydy stanowi wyłącznie zbiorową halucynację, wytwór
karmionego popkulturą umysłu. W świecie „Spring Breakers”
narkotyków nie da się przedawkować, seks nie prowadzi do zajścia
w ciążę a w przypadku braku pieniędzy zawsze można obrabować
okoliczny sklep. Korine nie mówi o tym wprost, ale z każdą chwilą
daje odczuć, że pozornie nieustające wakacje zmierzają ku
nieuchronnemu końcowi. W ten sposób powtarzany w filmie slogan
„Spring break forever, bitches!” z prostej deklaracji hedonizmu
przemienia się w utopijny okrzyk rozpaczy.
(...)
Więcej w kwietniowym HIRO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz