Piotr Czerkawski:
„Snowpiercer” wpisuje się w całą serię filmów dystopijnych, przedstawiających
ponurą wizję przyszłości. Które z nich zrobiły na panu największe wrażenie?
Park Chan - wook: Jeśli obaj zgodzimy się, że to film
dystopijny, z pewnością postawiłbym na „Łowcę androidów”. Z reguły nie wracam
do tytułów, które już kiedyś oglądałem, ale dla filmu Ridleya Scotta zrobiłem
wyjątek i widziałem go jakieś trzy razy.
(...)
Czy wyobraża pan
sobie współpracę z innymi wybitnymi koreańskimi twórcami – Hongiem Sang- soo i
Kim Ki- dukiem?
Jak najbardziej, Kim Ki – duk jest zresztą moim sąsiadem i
znamy się całkiem dobrze. Obaj wymienieni przez pana reżyserzy wydają się
wymarzonymi współpracownikami, bo pracują bardzo szybko i wykorzystują niskie
budżety. Bardzo zazdroszczę im tej umiejętności, gdyż obawiam się przyjścia czasów,
w których moje filmy przestaną otrzymywać wysokie dofinansowania.
Pełnienie funkcji producenta oznacza dla pana więcej twórczej wolności, czy więcej pracy?
Więcej pracy, zdecydowanie. To nie jest dla mnie łatwa
sprawa, bo jako aktywny reżyser doskonale wiem, czego oczekują moi koledzy po
fachu. Często chciałbym dać im więcej pieniędzy albo dni zdjęciowych, ale po
prostu nie mam takiej możliwości. Z drugiej strony przeżywam też tremę, bo chcę
zrobić co w mojej mocy, by zadowolić naszych inwestorów. To wszystko sprawia,
że często zadaję sobie pytanie: „Dlaczego ja to wszystko w ogóle robię?”.
Powiem panu szczerze, że nie umiem znaleźć konkretnej odpowiedzi, ale praca w
przemyśle filmowym chyba nigdy nie była najbardziej racjonalną rzeczą pod
słońcem.
(...)
Wasza współpraca z
Hollywood nie zawsze była jednak usłana różami. Swego czasu zrobiło się głośno
o sporze Bonga z dystrybutorem Harveyem Weinsteinem., który chciał pokazywać w
Stanach skróconą wersję „Snowpiercera”. Co myśli pan o tym konflikcie?
Harvey Weinstein ma za sobą długą i imponującą karierę w
USA. Choćby dlatego, cokolwiek powie, nie powinno być łatwo ignorowane.
Wychodzę z założenia, że jeśli Harvey chciałby wprowadzać film na rynek
koreański, zapewne posłuchałby rad kogoś, kto zna jego specyfikę. Na takiej
samej zasadzie ufam mu w kontekście dystrybucji „Snowpiercera” w USA. Jednocześnie
jednak rozumiem rozgoryczenie Bonga. W Europie i w Azji jesteśmy przyzwyczajeni
do uznawania woli reżysera za najważniejszą. Cały konflikt wynikał więc zapewne
z różnic kulturowych.
Czy z podobnymi
problemami zetknął się pan w Hollywood podczas pracy nad „Stokerem”?
Pamiętam, że byłem właśnie w Los Angeles i pracowałem nad
postprodukcją „Stokera”, gdy Bong zadzwonił do mnie ze studia w Pradze, gdzie z
międzynarodową ekipą pracował już nad „Snowpiercerem”. Wysłuchałem wszystkich
jego żali i powiedziałem krótko, że i tak jest w lepszej sytuacji niż ja. Sam
odbyłem wiele długich rozmów z producentami „Stokera” na etapie montażu. Gdybym
powiedział, że wszystkie te dyskusje były przyjemne, a uwagi moich partnerów
konstruktywne, kłamałbym w żywe oczy. Na szczęście szanowaliśmy się wzajemnie i
byliśmy zdolni do kompromisu. Jestem więc zadowolony z ostatecznego kształtu
„Stokera” i chętnie rozważę przyszłe
propozycje z Hollywood.
Oby udało się panu
zachować twórczą wolność. Trudno mi uwierzyć, by ktoś w Hollywood zgodził się
na realizację tak ekscentrycznego filmu jak – uwielbiany przeze mnie -„Jestem
cyborgiem i to jest OK”.
Cieszę się, że ktoś docenia tytuł tak bardzo odmienny od
całej reszty mojego dorobku. Jestem w końcu uważany za reżysera, który kręci mroczne
filmy o zemście. Tymczasem „Jestem cyborgiem…” to opowieść znacznie
pogodniejsza i bardziej kolorowa. Dlatego chciałbym, aby zyskała jak największą
popularność.
Skoro sam wywołał pan
już ten wątek nie mogę się powstrzymać przed zadaniem pytania: czy chciał pan
kiedyś wywrzeć na kimś zemstę?
Oczywiście, miewam takie myśli nawet wiele razy w ciągu
jednego dnia. Najchętniej sięgnąłbym wtedy po młotek. Na szczęście zawsze
decyduję się jednak chwycić w końcu za kamerę.
Całość na łamach Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz