czwartek, 12 czerwca 2014

Zanussi to papież polskiego kina! - wywiad z Marco Bellocchio





Rozmowa przeprowadzona w trakcie Festival del Cinema Europeo w Lecce



Piotr Czerkawski: Niemal wszystkie pańskie filmy - począwszy od debiutanckich „Pięści w kieszeni”, skończywszy na „Śpiącej królewnie” z 2012 roku  - łączy tematyka rodziny i relacji między jej członkami. Dlaczego te kwestie są dla pana takie istotne?

Marco Bellocchio: We Włoszech rodzina od zawsze była wartością najwyższą, być może to kwestia silnych wpływów katolicyzmu. Sam mam bardzo wielu krewnych, więc od dzieciństwa mogłem podpatrywać ich zachowania i sposób odnoszenia się do siebie nawzajem. Dostrzegałem u nich jednocześnie miłość i nienawiść, czułość i egoizm, szczerość i obłudę. Jako filmowiec po prostu nie mogłem przejść obojętnie wobec tak  bogatego źródła inspiracji.

Pańskie filmy bywają bardzo gorzkie i sarkastyczne. Czy krewni mieli świadomość, że dostarczają panu tego rodzaju inspiracji?

Nie, bo nigdy nie chciałem używać kina do załatwiania prywatnych porachunków i bezpośredniego odnoszenia się do jakichkolwiek wydarzeń. Inaczej niż w „Pięściach w kieszeni”, nikt w mojej rodzinie nie zabił przecież własnej matki! W niemal wszystkich moich filmach wychodzę od prawdziwych wydarzeń czy osób, ale stopniowo coraz bardziej dopuszczam do głosu fantazję. Robiłem tak nawet przy okazji „Witaj, nocy” czy „Zwycięzcy”, a więc tytułów inspirowanych znanymi postaciami historycznymi.
(…)

Pański debiut – wspomniane „Pięści w kieszeni” – uznano jednak za manifest pokolenia. Był pan z tego dumny?

Przede wszystkim – bardzo zaskoczony. Gdy realizowałem „Pięści…” w 1965 roku, nikt jeszcze nie słyszał o kontestacji. Po kilku latach uznano mój film za swego rodzaju zapowiedź społecznych przemian, ale odbyło się to w zupełnym oderwaniu od moich intencji. Niespecjalnie chyba nadaję się więc na proroka.

Z polskiej perspektywy takim profetycznym filmem mógłby okazać się „Czas religii”. Ciekawie było wrócić do niego przed kilkoma tygodniami w okresie kanonizacji Jana Pawła II.

Dziękuję za tę uwagę, choć mam nadzieję, że nikomu nie przyszło do głowy, by odbierać mój film w kategoriach prowokacji. Szanuję katolików i ich uczucia, ale w „Czasie religii” chciałem wykorzystać świętość jako pretekst do zastanowienia się nad kulturową rolą Matki. Także dzięki katolicyzmowi bardzo mocno się ją uwzniośla, ale w tym samym czasie przecież ogranicza i wpisuje w pewne schematy. Być może kanonizacja robi zresztą coś podobnego z każdym świętym.

Jednym z najważniejszych tytułów w pańskiej karierze był – nagrodzony w Berlinie – „Wyrok” z 1991 roku. W Polsce mało kto widział ten film, a przecież jedną z głównych ról zagrał w nim Andrzej Seweryn. Czy był pan zadowolony z tej współpracy?

Jak najbardziej. Seweryn to świetny aktor i wielki gentleman. W „Wyroku” bardzo dobrze poradził sobie z wymagającą rolą prokuratora. Pamiętam jednak, że raz trochę mnie rozbawił. Pewnego dnia po zdjęciach spotkałem go, gdy był ubrany cały na biało i szedł gdzieś w towarzystwie grupy Polaków, którzy wyglądali zupełnie tak samo. Spytałem Andrzeja o co chodzi, a on odparł z dumą: „Idziemy właśnie do papieża!”. Chyba jeszcze tylko Zanussi mógłby zachować się podobnie. Swoją drogą, czy Krzysztof pracuje teraz nad czymś nowym?

Proszę mi wierzyć lub nie, ale skończył właśnie film  o demonicznych feministkach z korporacji.

Naprawdę? Można się było tego spodziewać. Na początku kariery Zanussi kręcił świetne filmy, ale potem stało się z nim coś dziwnego. Chyba za bardzo uwierzył, że jest papieżem polskiego kina.

(...)

Więcej na łamach  Dziennika
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz