środa, 18 czerwca 2014

Oprócz marzeń warto mieć papierosy - przedmioty wokół Hannah Arendt







Powiedzmy sobie szczerze, film „Hannah Arendt” nie spełnił pokładanych nadziei. Rozczarowanie było tym większe, że trudno wyobrazić sobie twórczynię, która mogłaby zrozumieć tytułową bohaterkę lepiej niż Margarethe von Trotta. Autorka filmu – określona niegdyś przez Dusana Makavejeva jako „słodka buntowniczka” -  to w końcu młodzieńcza sympatyczka Frakcji Czerwonej Armii i dojrzała wielbicielka Róży Luksemburg.  Hannah Arendt pasuje do tego zestawu jako rewolucjonistka intelektualna. Napisana przez nią książka „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła” była jak bomba wybuchająca w samym środku inteligenckiego salonu. W filmie opowiadającym o losach przełomowej publikacji von Trotta unika kompromitacji, ale wygłasza nudnawy wykład na arcyciekawy temat. Drażniąca przeciętność filmu niemieckiej autorki  nie przeszkadza jednak w dostrzeżeniu tego,  co okazuje się na ekranie najciekawsze.  Sposób przedstawienia Arendt i towarzyszących jej przedmiotów pozwala potraktować bohaterkę jako typową reprezentantkę swoich czasów. Po obejrzeniu filmu von Trotty Roland Barthes z pewnością mógłby dopisać do swych „Mitologii” rozdział pod tytułem „dwudziestowieczna intelektualistka”.

Deklarowane przez von Trottę ambicje bynajmniej nie przeszkadzają autorce w stylizowaniu Arendt na ikonę kultury wysokiej. W tym kontekście istotną rolę może odgrywać zarzut pod adresem wcielającej się w tytułową bohaterkę Barbary Sukowej. Według części komentatorów stała współpracowniczka von Trotty miałaby być znacznie bardziej atrakcyjna fizycznie niż odgrywana przez nią postać. Niezależnie od oceny tych uwag, trzeba przyznać, że Arendt zostaje poddana daleko posuniętej stylizacji. Funkcjonujące w otoczeniu kobiety przedmioty nie stanowią zbioru szpargałów, które przypadkowo zostały wydobyte z rupieciarni. Każdy z nich pomaga bohaterce w uwzniośleniu i estetyzacji procesu myślenia. Główną rolę w tym doskonale zainscenizowanym spektaklu codzienności z pewnością odgrywają papierosy. Filmowa Arendt nie rozstaje się z nimi na krok. Pali na potęgę w nowojorskich apartamentach, salach wykładowych, a także w pokoju dla dziennikarzy, gdy obserwuje transmisję z procesu Adolfa Eichmanna. W tej sytuacji nie dziwi, że nałóg bohaterki został wyeksponowany również na filmowym plakacie. Oto zamyślona Arendt siedzi przy oknie z widokiem na Manhattan i już- już przybliża papierosa do ust,  by wpuścić w płuca porcję upragnionego dymu.

(...)

„Hannah Arendt” – rozczarowująca dramaturgicznie – świetnie sprawdza się jako dokument epoki.  W czasach, gdy komputerowe edytory tekstu odarły proces pisania z romantyzmu, a propaganda zdrowego stylu życia spycha palaczy do podziemia, wizja von Trotty musi budzić nostalgię. Czyż papierosy palone na ekranie przez Barbarę Sukową nie przypominają w smaku pożeranych bez umiaru Proustowskich magdalenek?

Więcej na łamach Rity Baum




1 komentarz:

  1. Jeżeli rzeczony film ogląda się jako bajkę to jest w tej kategorii bardzo dobry, ale jeżeli chodzi o prawdę to trzeba by zobaczyć inny film, którego nie można stworzyć bo nieuchronnie zagubiłby się w ważnych szczegółach - cegłach, z których trzeba by na nowo zbudować dom - zbudować postać Hannah Arendt - więc rzecz jest nie do zrobienia. Naczytała się Hannah Arendt wielu tekstów Karola Marksa i te teksty ją przysypały dokumentnie - nie zdołała oderwać się mniemań i od Marksa i od mniemań Nietzschego. Żeby się uwiarygodnić potrzeba zbudować własny system widzenia świata tego jednak Hannah Arendt nie uczyniła.

    OdpowiedzUsuń