Jeśli Woody Allen faktycznie zakochał
się w Rzymie, manifestowane przez niego uczucie ma w sobie coś
perwersyjnego. Reżyser zdaje się z rozbrajającą szczerością
przyznawać, że włoska stolica przytłacza go, wytrąca z
równowagi, dezorientuje. Właśnie dlatego podczas spaceru po
Wiecznym Mieście tak często zdarza się Allenowi zabrnąć w ślepą
uliczkę. Choć reżyser powołuje się na inspiracje „Białym
szejkiem” Felliniego czy „Dekameronem” Pasoliniego, „Zakochani
w Rzymie” znacznie częściej przypominają bulwarową farsę. Na
szczęście z czasem w miejsce nieprzystającej do reżysera
rubaszności pojawiają się dobrze znane kpiny z żargonu
psychoanalitycznego, pseudointelektualnych dysput i neurotycznych
dziwactw. Allenowi udaje się także sięgnąć po abstrakcyjny
dowcip, który bardziej niż z ostatnimi filmami kojarzy się z
rzadko podejmowanymi przez niego próbami literackimi. Choć reżyser
niczym więcej nas nie zaskakuje, dobrze, że przynajmniej chwilami
potrafi poczuć się w Rzymie jak w domu. Prawdziwego mistrza
poznajemy przecież po tym, że nawet w najsłabszej formie miewa
przebłyski zwyczajowego geniuszu.
Zakochani w Rzymie (To Rome with Love)
Woody Allen
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz