Giorgios Lanthimos wytrzymał presję ciążącą na nim po znakomicie przyjętym "Kle". W "Alpach" po raz kolejny wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności. Więcej piszę o filmie w recenzji opublikowanej na łamach "Dziennika".
"Alpy" stanowią twórczą kontynuację autorskiego stylu zaproponowanego w poprzednim filmie Lanthimosa. Grekowi po raz kolejny udało się zamanifestować wyrazistą krytykę społeczną ubraną w atrakcyjny kostium surrealizmu.
Tak jak w "Kle", reżyser opowiada o kryzysie instytucji rodziny i pogłębiającej się ludzkiej niezdolności do okazywania uczuć. Tym razem do uzasadnienia tych spostrzeżeń służy Lanthimosowi historia czwórki osób, które mają pomysł na nietypowy biznes. Jako grupa o nazwie "Alpy" oferują rodzinom klientów, że będą wcielać się w role ich zmarłych krewnych. Stosunki panujące wśród "aktorów" są czysto hierarchiczne i opierają się na podporządkowaniu charyzmatycznemu liderowi o pseudonimie "Mont Blanc". W swojej strukturze tytułowa organizacja powiela więc model tradycyjnej, patriarchalnej rodziny ze wszystkimi wpisanymi weń wynaturzeniami.
Jeszcze wyraźniej patologie podstawowej komórki społecznej ujawniają się na przykładzie klientów głównych bohaterów. Korzystanie z usług Mont Blanc i spółki stanowi w ich wypadku dowód niedojrzałości psychicznej i niezdolności do należytego przepracowania żałoby. Klienci w zupełności zadowalają się tandetną ekspresją, mechanicznym odwzorowywaniem gestów i powtarzaniem banalnych sloganów, które rzekomo miałyby pochodzić z ust ich krewnych.
Inna sprawa, że sami nie są w stanie powiedzieć o nich niczego więcej. Pytani o swoją wiedzę na temat rodzeństwa, rodziców czy dzieci, potrafią jedynie wymienić ich ulubionych aktorów i piosenkarzy. W ten sposób "Alpy" diagnozują intelektualne zniewolenie, jakiemu poddała nas dziś popkultura.
Tak jak w "Kle", reżyser opowiada o kryzysie instytucji rodziny i pogłębiającej się ludzkiej niezdolności do okazywania uczuć. Tym razem do uzasadnienia tych spostrzeżeń służy Lanthimosowi historia czwórki osób, które mają pomysł na nietypowy biznes. Jako grupa o nazwie "Alpy" oferują rodzinom klientów, że będą wcielać się w role ich zmarłych krewnych. Stosunki panujące wśród "aktorów" są czysto hierarchiczne i opierają się na podporządkowaniu charyzmatycznemu liderowi o pseudonimie "Mont Blanc". W swojej strukturze tytułowa organizacja powiela więc model tradycyjnej, patriarchalnej rodziny ze wszystkimi wpisanymi weń wynaturzeniami.
Jeszcze wyraźniej patologie podstawowej komórki społecznej ujawniają się na przykładzie klientów głównych bohaterów. Korzystanie z usług Mont Blanc i spółki stanowi w ich wypadku dowód niedojrzałości psychicznej i niezdolności do należytego przepracowania żałoby. Klienci w zupełności zadowalają się tandetną ekspresją, mechanicznym odwzorowywaniem gestów i powtarzaniem banalnych sloganów, które rzekomo miałyby pochodzić z ust ich krewnych.
Inna sprawa, że sami nie są w stanie powiedzieć o nich niczego więcej. Pytani o swoją wiedzę na temat rodzeństwa, rodziców czy dzieci, potrafią jedynie wymienić ich ulubionych aktorów i piosenkarzy. W ten sposób "Alpy" diagnozują intelektualne zniewolenie, jakiemu poddała nas dziś popkultura.
(...) Dalszy ciąg tekstu można przeczytać na stronie Dziennika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz