czwartek, 23 sierpnia 2012

Z chęcią nakręcę film akcji - rozmowa z Giorgiosem Lanthimosem




Kilka miesięcy po naszej rozmowie na temat "Kła" udało mi się ponownie spotkać z Giorgiosem Lanthimosem. Tym razem reżyser "Alp" opowiada mi o doświadczeniach związanych z pracą w reklamie i wyjaśnia dlaczego od klasycznego greckiego kina woli "Ultimatum Bourne'a". Zapraszam do przeczytania fragmentu wywiadu, który w całości ukaże się we wrześniowym numerze miesięcznika "KINO".

 
Piotr Czerkawski: W nagrodzonych w Wenecji „Alpach” opowiadasz o grupie ludzi, którzy umawiają się z rodzinami nieboszczyków, że za odpowiednim wynagrodzeniem będą odtwarzać ich gesty i zachowania. zastępują zmarłych i odgrywają role na życzenie ich rodzin. Czy słyszałeś, żeby takie praktyki miały miejsce w rzeczywistości?

Giorgios Lanthimos: Gdy kręciłem „Alpy”, nie inspirowałem się żadnymi autentycznymi wydarzeniami. Dużo większe znaczenie miały dla mnie dyskusje, które odbywałem z moim współscenarzystą, Efthymisem Filippou. To właśnie on zwrócił moją uwagę na ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z stratą krewnych i przekonują, że wciąż otrzymują od nich listy bądź telefony. Te historie wydawały mi się bardzo inspirujące, ale przez długi czas nie wiedziałem w jaki sposób przedstawić je na kinowym ekranie. Potem przyszedł mi jednak do głowy pomysł na postać kobiety, która pracuje w szpitalu, na co dzień widzi ból towarzyszący ludziom tracącym swoich bliskich i w końcu postanawia wykorzystać swoje obserwacje do rozkręcenia interesu.

Choć twoje filmy bazują często na absurdalnych pomysłach, od czasu do czasu odwołujesz się także do fragmentów dobrze znanej nam rzeczywistości. W „Kle” bohaterowie słuchają piosenki Franka Sinatry a w „Alpach” wspominają o muzyce Prince'a.

Takie detale mają dla mnie znaczenie osobiste, bo po prostu oddaję hołd artystom, których cenię. To jednak jeszcze nie wszystko. Nawiązania do Sinatry i Prince'a stanowi rodzaj kodu kulturowego, który będzie rozpoznawalny wszędzie na świecie i uczyni opowiadane przeze mnie historie jeszcze bardziej uniwersalnymi.

Popkulturowe konotacje towarzyszyły także początkom twojej kariery. Choć dziś może trudno w to uwierzyć, reżyserskiego warsztatu uczyłeś się w trakcie pracy nad telewizyjnymi reklamami. W jaki sposób tamte doświadczenia wpłynęły na twoją późniejszą twórczość?

Myślę, że bardzo pomogły. Zetknięcie z plastikową, telewizyjną rzeczywistością jeszcze mocniej przekonało mnie, żeby pod żadnym pozorem nie wierzyć w świat, który próbują kreować media. Jako artysta nie mogę zadowalać się fałszywym obrazem i muszę dążyć do emocjonalnego autentyzmu. Jednocześnie jednak nie zamierzam kategorycznie potępiać przemysłu reklamowego. Trzeba zauważyć, że podlega on nieustannym przemianom i – inaczej niż przed laty – coraz częściej pozwala artystom na realizowanie ciekawych i zabawnych pomysłów.

(....)

A jak wygląda twój stosunek do klasycznego kina greckiego?

Nie wyznaję poglądu, że skoro jestem Grekiem, to automatycznie powinienem wielbić Angelopoulosa. W tej sprawie znacznie bardziej niż kryterium terytorialne liczy się dla mnie pokrewieństwo duchowe. Mój ulubiony grecki reżyser, Nikos Papatakis, tworzył głównie we Francji.

Ciekaw jestem, czy kryteria geograficzne odgrywają rolę w odbiorze twoich własnych filmów. Czy masz poczucie, że widownia w Grecji reaguje na nie inaczej niż gdzie indziej?

Nie sądzę. W moim kraju, tak jak zresztą wszędzie, znajdą się widzowie, którzy lubią moje filmy i tacy, którzy ich nienawidzą. No, może nienawidzą ich bardziej niż ludzie z zewnątrz, bo jako Grecy czują się podwójnie dotknięci.

(...)

Jak duży wpływ na komfort twojej pracy ma trawiący obecnie Grecję kryzys gospodarczy?

Kryzys dokucza nam wszystkim, ale nie przeceniałbym jego znaczenia dla branży filmowej. Prawda jest taka, że i przed kryzysem pracowało nam się bardzo ciężko. Każdy z moich trzech pełnometrażowych filmów powstawał z trudnościami. Paradoksalnie najmniej kłopotów miałem chyba z „Kłem”. Byłem wtedy po realizacji „Kinetty”, która – jak niewiele greckich filmów w tamtym czasie – odbiła się dość szerokim echem na zagranicznych festiwalach. W związku z tym dano mi kredyt zaufania i wsparto realizację „Kła” wsparto pewną, niewielką sumą pieniędzy, która pozwoliła mi na swobodę twórczą.

Chcesz powiedzieć, że w przypadku realizacji „Alp” nie było już tak łatwo?

Ze względu na kryzys nie dostałem prawie żadnych pieniędzy i musiałem szukać wsparcia u koproducentów. W systemie, który funkcjonuje obecnie w Grecji, szansę na zdobycie pieniędzy masz dopiero po ukończeniu filmu, gdy uda mu się osiągnąć sukces na świecie. To dla twórców bardzo trudna sytuacja, która wymaga podejmowania wielkiego ryzyka, ale z drugiej strony zmusza ona do rozwinięcia środowiskowej solidarności. Sam ściśle współpracuję z reżyserką „Attenberg” Athiną Rachel Tsangari, która produkuje moje filmy, a ja odwzajemniam jej się tym samym.

Może lekarstwem na kłopoty z kręceniem filmów byłaby zmiana miejsca pracy? Po sensacyjnej nominacji do Oscara dla „Kła” w Hollywood przyjęto by cię z otwartymi ramionami.

Nigdy nie mów nigdy. Skoro lubię oglądać inteligentne kino rozrywkowe w rodzaju „Ultimatum Bourne'a”, dlaczego nie mógłbym sam wyreżyserować podobnego filmu? Mam agentów w USA i w Wielkiej Brytanii, którzy wyszukują dla mnie różne propozycje w obu krajach. Jeśli któraś z nich przypadnie mi do gustu, chętnie na nią przystanę. Na pewno nie chciałbym zamykać sam siebie w art house'owym getcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz