środa, 22 sierpnia 2012

Zamach na patos - recenzja "Czterech lwów"




Brytyjskie "Cztery lwy" trafiają na polskie ekrany ponad dwa lata po światowej premierze. Mimo wszystko na komedię Christophera Morrisa warto było czekać. Dlaczego? Odpowiedź staram się znaleźć w recenzji opublikowanej na łamach miesięcznika "KINO".


Wchodzący na nasze ekrany ponad dwa lata po światowej premierze film „Cztery lwy” to, najkrócej mówiąc, czarna komedia o islamskich terrorystach przeprowadzających zamach w Londynie. Korzystający z takiego konceptu fabularnego reżyser Christopher Morris stąpa po grząskim gruncie. Liczne przykłady ze świata polityki i sztuki dowodzą, że rozdrażnienie religijnych fundamentalistów może pociągnąć za sobą szokujące konsekwencje. Znamienny okazał się przypadek holenderskiego reżysera Theo van Gogha. Znany z krytyki islamskiego radykalizmu twórca w 2004 roku został zamordowany przez fanatyka religijnego. Lokujący się pomiędzy surrealizmem a`la Monty Python a sarkazmem rodem z „Tajne przez poufne” braci Coen, film Morrisa w niczym nie przypomina jednak agresywnych manifestów Holendra.


Orężem reżysera „Czterech lwów” pozostaje przede wszystkim śmiech, a obiektem jego ataku okazuje się nie islamski system wartości, lecz jego absurdalne wypaczenia. W filmie Morrisa wychowani w imigranckich rodzinach bohaterowie traktują ideologię wyłącznie jako nieudolny instrument do osiągnięcia medialnego rozgłosu. Symptomatyczna staje się pod tym względem już pierwsza scena, w której groza nagrywanego przez terrorystów oświadczenia zostaje przełamana serią realizatorskich wpadek. Obfitujące w podobne paradoksy „Cztery lwy” nie wprowadzają wyraźnego rozróżnienia między ogarniętym konsumpcyjnym szaleństwem Zachodem i zniewoloną przez tradycję mentalność Trzeciego Świata. Bohaterowie „Czterech lwów” przedstawiają się jako radykalni islamiści, lecz z drugiej strony oglądają równie ogłupiające programy telewizyjne i używają podobnie idiotycznego slangu, jak ich brytyjscy rówieśnicy. W ten sposób – by sparafrazować terminologię użytą w słynnej książce Benjamina Barbera – Dżihad zawiera sojusz z McŚwiatem, a jego efektem staje się swoisty terroryzm o smaku Big Maca.


(...)

W opartych na podobnych zasadach „Czterech lwach”, tak jak w przypadku pozostałych filmów reżysera, ważniejsza od linearnej fabuły pozostaje intensywność emocjonalna poszczególnych epizodów, skonstruowanych na podobieństwo skeczy kabaretowych. W filmie Morrisa dowcip opiera się na zaskakiwaniu widza i eksplozjach absurdu, wieńczących pozornie poważne sceny. „Cztery lwy” sprawdzają się również jako komedia charakterów, oparta na różnicach dzielących najbardziej radykalnego entuzjastę zamachu i największego sceptyka w grupie. Naszkicowanie relacji między bohaterami pozwala reżyserowi na wykazanie talentu do dialogów, których dygresyjna natura przywodzi na myśl dysputy prowadzone przez bohaterów Quentina Tarantino.

(...). Cały tekst ukazał się w marcowym numerze miesięcznika  KINO


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz