piątek, 10 maja 2013

Hitchcock byłby dumny - recenzja "Stokera" Chan - wook Parka





„Stoker” zakrawa na film przekraczający oczekiwania jego twórcy. Zgrabne ćwiczenie stylistyczne okazuje się w rzeczywistości autonomicznym dziełem sztuki i jednym z najbardziej imponujących dokonań w karierze Park Chan - wooka. W początkowych partiach filmu debiutujący w Hollywood Koreańczyk pokazuje się jako zdolny naśladowca Alfreda Hitchcocka. Napędzający fabułę wątek niezapowiedzianej wizyty tajemniczego krewnego przywołuje na myśl „Cień wątpliwości”. Czarny charakter fizycznie przypomina Normana Batesa z „Psychozy”, a w jednej z kluczowych scen pojawia się na tle przerażającego motelu. Hołdujący klasykowi Park bynajmniej nie zapomina jednak o pracy na własną markę. Reżyser „Stokera” prezentuje się jednocześnie jako perwersyjny gawędziarz i wnikliwy psychoanalityk. Dzięki temu cały film funkcjonuje w nieustannie podsycanym napięciu między niewinnością, a pożądaniem. Gdy emocje w końcu eksplodują, Park potrafi zapewnić im adekwatną muzyczną oprawę w postaci elektryzującego „Summer Wine” z repertuaru Nancy Sinatry i Lee Hazlewooda. Umiejętnie operujący zwrotami akcji reżyser ostatecznie prowadzi swoją fabułę w stronę feministycznego thrillera. Przy okazji bardzo umiejętnie ogrywa charakterologiczną przemianę głównej bohaterki. Z nieśmiałej gotki wyjętej wprost z teledysku zespołu Evanescence nastoletnia dziewczyna przeistacza się w kipiącą furią Erynię. Taki rozwój wypadków pozwala Parkowi na zaserwowanie specialite de le maison w postaci serii widowiskowych scen przemocy. Wsławiony sekwencją z alternatywnym wykorzystaniem młotka twórca „Oldboya” w pewnym momencie znów sięga do skrzyneczki z narzędziami. Tym razem wydobywa z nich jednak kombinerki, które w zastosowaniu głównej bohaterki stanowią ironiczny ekwiwalent słynnej vagina dentata. Po seansie „Stokera” doktor Freud z pewnością uśmiechnąłby się znacząco, by chwilę później odpalić nienaturalnie długie cygaro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz