wtorek, 25 czerwca 2013

Bolesne przebudzenie - recenzja "Transu" Danny'ego Boyle'a






„Trans” to jeden z najgorszych filmów Danny'ego Boyle'a. Zamiast heist movie w rytmie techno brytyjski reżyser zrealizował nafaszerowaną dragami telenowelę.   Twórca „Trainspotting” wciąż potrafi cieszyć zmysły za sprawą hipnotyzujących obrazów bądź piosenek, które  w przyszłości wzbogacą niejedną udaną  imprezę. Wprowadzony przez reżysera trans nie trwa jednak wiecznie, a przebudzenie okazuje się zaskakująco bolesne.  Boyle, pozbawiony sprawności zademonstrowanej przez Martina Scorsese w „Wyspie tajemnic”, epatuje niepotrzebną brutalnością i piętrzy coraz bardziej kuriozalne zwroty akcji. Na domiar złego – potraktowany bez grama zbawiennej ironii – wątek demonicznej femme fatale  z powodzeniem mógłby posłużyć do oskarżenia reżysera o mizoginię. Chwilami, jakby zawstydzony własnym filmem, reżyser próbuje nadać mu pozory głębi. W swoich wysiłkach przypomina jednak ucznia zawodówki  wygłaszającego referat o filozofii Heideggera. W efekcie opowieść o zwodniczej naturze pamięci nadaje się do jak najszybszego zapomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz