środa, 11 kwietnia 2012

Więzienny Szekspir - rozmowa z braćmi Taviani



Paolo i Vittorio Taviani to klasycy włoskiego kina i świeżo upieczeni zdobywcy Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie. W wywiadzie dla "Kina" twórcy "Cezar musi umrzeć" mówią mi o nieprzemijającej aktualności dramatów Szekspira, ostro krytykują Silvio Berlusconiego oraz analizują wzajemne związki filmu i polityki.

Piotr Czerkawski: Nagrodzony berlińskim Złotym Niedźwiedziem „Cezar musi umrzeć” opowiada o więźniach rzymskiego zakładu karnego, którzy pracują nad wystawieniem spektaklu na podstawie szekspirowskiego „Juliusza Cezara”. W swoim najnowszym filmie łączą panowie kino i teatr, fabułę i dokument. Czy na styku odmiennych konwencji starali się panowie odnaleźć prawdę o rzeczywistości?

Vittorio Taviani: W „Cezarze...” dochodzi właściwie do zetknięcia trzech różnych światów.  Przede wszystkim istotna dla nas była współczesna włoska rzeczywistość, w której do niedawna sami mieliśmy do czynienia z małym, samozwańczym Cezarem, czyli Silvio Berlusconim. Drugą płaszczyznę, na której się poruszamy stanowi rzeczywistość więziennych skazańców. Ci ludzie często byli osadzeni za ciężkie przestępstwa takie jak morderstwa czy napady z bronią w ręku. Niemniej, nie można zapominać, że w ich przypadku istotne było to, że ze warunki i środowisko w jakim żyli od urodzenia same w sobie stanowiły formę więzienia.  Wreszcie trzecia rzeczywistość odnosi się do świata szekspirowskiego „Juliusza Cezara”, który staje się dla osadzonych przedmiotem inscenizacji teatralnej. Szybko okazało się, że dramat Szekspira zawiera w sobie elementy, które doskonale opisują zarówno egzystencję więźniów, jak i życie zwykłych włoskich obywateli w dobie rządów Berlusconiego. Mam tu na myśli na przykład: konieczność  brak poczucia szeroko rozumianej wolności, konieczność konspiracyjnego omawiania pewnych kwestii,  próby jakim poddawane były uczucia lojalności i przyjaźni. Dzięki tym obserwacjom - za sprawą czystego przypadku - wszystkie trzy opisywane przez nas rzeczywistości łączą się w jedną całość.

(...)

Uprawiane przez panów kino zawsze było silnie zaangażowane społecznie i zawierało aluzje do włoskiej sytuacji politycznej.  W ten trend wpisuje się także „Cezar musi umrzeć”, który zawiera wspomnianą już przez panów krytykę włoskiej rzeczywistości pod rządami Berlusconiego. Jego era dobiegła już jednak końca. W jaki sposób oceniają panowie ostatnie zmiany we włoskiej polityce?

Paolo Taviani: Och, to bardzo trudne pytanie. Teraz władzę sprawuje tak zwany „rząd techniczny”, który wydaje się interesujący, ale z drugiej strony również odrobinę nieprzewidywalny. Na pewno jednak jego powstanie stanowi otwarcie nowego etapu po trwającej niemal 20 lat ciemnej erze Berlusconiego. Przez ten długi okres szczęście uśmiechnęło się do Włochów tylko raz, gdy w 2006 roku prezydentem Republiki został Giorgio Napolitano. To wybitny polityk i jedyna osoba, która okazała się zdolna, by na miarę swoich możliwości chronić system demokratyczny przed działaniami Berlusconiego. Co ważne, Napolitano pozostaje jednym z tych, którzy gorąco wsparli ideę powstania „rządu technicznego” i właśnie jego autorytet może napawać w tej kwestii pewną nadzieją.

W jaki sposób wszystkie te polityczne zawirowania mogą wpłynąć na włoskie kino?

PT: Przede wszystkim prowokują one problematyczne pytanie: jak w sytuacji ogólnego kryzysu ekonomicznego poradzi sobie włoski przemysł filmowy? Kino nigdy nie było rozpieszczane przez prawicowe gabinety  i jeśli w ogóle przetrwało to raczej pomimo nich niż dzięki ich pomocy. Gdy Berlusconi doszedł do władzy powiedział, że liczą się dla niego trzy włoskie „i”: impresa [przedsiębiorczość], inglese [anglicyzacja] i informatica [informatyka]. Ani słowa o kulturze! Być może Berlusconi bał się jej, bo wiedział, że we Włoszech kino i inne dziedziny sztuki zawsze były potężną bronią przeciw nieudolnym politykom. Czas pokazał, że tak też stało się również w tym przypadku.

Cały wywiad ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika KINO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz