niedziela, 27 maja 2012

Bergman dla pryszczatych- recenzja "Trzech" Toma Tykwera


Recenzja "Trzech", która ze względu na treść nie spodoba się Tomowi Tykwerowi, a ze względu na plakat zirytuje przedstawicieli Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie
 
Nowy film Toma Tykwera to Bergman dla pryszczatych, „Sceny z życia małżeńskiego” przefiltrowane przez wrażliwość rozentuzjazmowanego gimnazjalisty. Kłopot w tym, że ten młokos ma już ponad 40 lat a jakiś czas temu został okrzyknięty nadzieją europejskiego kina. Za sprawą „Trzech” Tykwer roztrwonił kredyt zaufania przyznany mu po dwóch ostatnich filmach. Zrealizowane zagranicą „Pachnidło” i „The International” pozwalały sądzić, że reżyser pozbył się wreszcie dawnych manieryzmów i zasłużył na reputację błyskotliwego stylisty. W pierwszym z tych filmów Tykwer był w stanie pokonać ograniczenia tkwiące w pierwowzorze Patricka Suskinda i uczynić z grafomańskiego czytadła ociekające zmysłowością widowisko. W drugim, nakręconym w Hollywood thrillerze, potrafił połączyć atrakcyjną fabułę z filozoficzną medytacją o współczesnym kinie akcji. Niestety, w przypadku „Trzech” powrót do ojczystych Niemiec oznacza jednocześnie regresję do wcześniejszego etapu twórczego rozwoju. Za sprawą nowego filmu, świat Tykwera znowu stał się przystanią dla zwichrowanych emocjonalnie księżniczek i wojowników. Zapowiadane jako komediodramat o życiu współczesnych Berlińczyków „Trzy” wpada przy okazji we własne sidła. Film Tykwera ma w sobie za mało ironii, by śmieszyć i zbyt dużo dystansu, by okazać się autentycznie przejmującym.

(...) dalszy ciąg tekstu ukazał się w majowym numerze miesięcznika FILM


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz