sobota, 26 maja 2012

TYLKO KRÓTKO, PROSZĘ: "Łowcy głów" Mortena Tylduma






 „Łowcy głów” sprawiają wrażenie jakby powstali w alternatywnym świecie, w którym nikt nigdy nie słyszał o Stiegu Larssonie. Ignorujący schematy wypracowane przez trylogię „Millennium” film Mortena Tylduma nie przypomina posępnej baśni, lecz rozkochaną w sobie błazenadę. Bijąca od reżysera nonszalancja pozwala mu wykrzyczeć na głos to, co w podobnych filmach pozostaje niedbale zakamuflowane. Tyldum nie ukrywa, że „Łowcy” stanowią kipiącą od testosteronu fantazję, a swojemu bohaterowi każe wprost przyznać, że wszystkie jego motywacje wynikają z chęci zwalczenia samczych kompleksów. Po błyskawicznym wyjaśnieniu swych podstawowych intencji norweski reżyser przechodzi do kunsztownej żonglerki gatunkami. „Łowcy”, którzy zaczynają się jak zaginiony film braci Marx, z biegiem czasu dryfują w stronę bardziej klasycznego kryminału, by ostatecznie musnąć terytorium zarezerwowane dla melodramatu. Stylistycznym przebierankom nieprzerwanie towarzyszy sprinterskie tempo intrygi i ekscentryczny dowcip. Zaserwowana w ten sposób mieszanka niespodziewanie rozbudza poczucie nostalgii. Tyldum z „Łowców głów” to przecież nikt inny jak Guy Ritchie na kilka lat przed erą Madonny.


Hodejegerne
Reżyseria: Morten Tyldum
Ocena: 7/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz