„Łowcy głów” sprawiają wrażenie
jakby powstali w alternatywnym świecie, w którym nikt nigdy nie
słyszał o Stiegu Larssonie. Ignorujący schematy wypracowane przez
trylogię „Millennium” film Mortena Tylduma nie przypomina
posępnej baśni, lecz rozkochaną w sobie błazenadę. Bijąca od
reżysera nonszalancja pozwala mu wykrzyczeć na głos to, co w
podobnych filmach pozostaje niedbale zakamuflowane. Tyldum nie
ukrywa, że „Łowcy” stanowią kipiącą od testosteronu
fantazję, a swojemu bohaterowi każe wprost przyznać, że wszystkie
jego motywacje wynikają z chęci zwalczenia samczych kompleksów. Po
błyskawicznym wyjaśnieniu swych podstawowych intencji norweski
reżyser przechodzi do kunsztownej żonglerki gatunkami. „Łowcy”,
którzy zaczynają się jak zaginiony film braci Marx, z biegiem
czasu dryfują w stronę bardziej klasycznego kryminału, by
ostatecznie musnąć terytorium zarezerwowane dla melodramatu.
Stylistycznym przebierankom nieprzerwanie towarzyszy sprinterskie
tempo intrygi i ekscentryczny dowcip. Zaserwowana w ten sposób
mieszanka niespodziewanie rozbudza poczucie nostalgii. Tyldum z
„Łowców głów” to przecież nikt inny jak Guy Ritchie na kilka
lat przed erą Madonny.
Hodejegerne
Reżyseria: Morten Tyldum
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz