Kanadyjski reżyser Kim Nguyen wydaje wojnę hollywoodzkim kliszom. W swoim podejściu do problematyki egzotycznej dla zachodniego odbiorcy unika zarówno melodramatycznej ckliwości, jak i neokolonialnego protekcjonalizmu. Pod tym względem przypomina Joshuę Marstona, który w niedawnym "Przebaczeniu krwi" potrafił wiarygodnie ukazać na ekranie hermetyczną rzeczywistość albańskiej prowincji. Zadanie postawione sobie przez Nguyena wydaje się jeszcze trudniejsze.
Kanadyjski reżyser postanowił pochylić się z kamerą nad specyfiką krwawych konfliktów etnicznych nawiedzających do niedawna społeczność Konga. Na całe szczęście do opisu obcej kultury reżyser postanowił użyć wyłącznie jej własnego języka. Pewnie dlatego zdecydował się utrzymać "Wiedźmę wojny" właśnie w konwencji współczesnej baśni, w której delikatność na każdym kroku miesza się z brutalnością.
(....) Więcej w Dzienniku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz