wtorek, 16 lipca 2013

Noah Be




Noaha Baumbacha nie da się nie lubić. Nietuzinkowa osobowość reżysera zainspirowała członków jednego z najbardziej znanych indie – folkowych zespołów w Wielkiej Brytanii do przyjęcia nazwy Noah and the Waves. Twórca „Walki żywiołów” poszedł  swego czasu o krok dalej i nadał synowi ekscentryczne imię Rohmer tylko po to, by oddać hołd słynnemu francuskiemu filmowcowi. Baumbach dał się poznać jako dobry kumpel Petera Bogdanovicha i Wesa Andersona, a przez Todda Solondza bywa nazywany „nadzieją amerykańskiego kina niezależnego”. Mimo równie silnych rekomendacji, ogromny talent reżysera wciąż nie doczekał się jeszcze proporcjonalnego uznania. Choć Baumbach uchodzi za pupila amerykańskiej krytyki, może tylko pomarzyć o komforcie pracy właściwemu wielu mniej zdolnym kolegom. Powstanie niemal każdego filmu reżysera wisi na włosku ze względu na problemy finansowe. Kłopoty ze skompletowaniem budżetu opóźniły powstanie wybitnej „Walki żywiołów” o cztery lata. Niedługo później poważnie zagrożoną realizację „Greenberga” uratowało dopiero zaangażowanie do obsady Bena Stillera. Nieufność producentów wobec artysty formatu Baumbacha pozostaje trudna do wytłumaczenia. Twórca „Margot jedzie na ślub” wielokrotnie udowadniał przecież, że dysponuje znakomitym rozpoznaniem swojej epoki. Znakomite kino  Baumbacha stanowi kronikę czasów opóźniającego się dojrzewania. W niemal każdym swoim filmie reżyser opowiada o inteligentnych neurotykach, którzy z poczuciem dezorientacji i bezsilności zastygają na życiowym rozdrożu.

Choć Baumbach doskonale wyczuwa puls współczesności, bardziej komfortowo niż dziś mógłby czuć się zapewne w złotych czasach kina autorskiego. Twórca „Walki żywiołów” sprawia wrażenie zaginionego brata Francoisa Truffauta czy Jeana- Luca Godarda. Chwilami amerykański reżyser sprawia wręcz wrażenie ostatniego kapłana zapomnianego kultu kinofilii. Baumbach potrzebuje filmów jak powietrza i konsekwentnie ozdabia autorskie wizje finezyjnymi nawiązaniami do ulubionych klasyków. Wzorem mistrzów francuskiej Nowej Fali, twórca „Greenberga” lubi powtarzać, że najsilniejszej inspiracji dostarcza mu codzienne życie. Baumbach często zamieszcza w fabułach wątki autobiograficzne, a w kolejnych filmach chętnie obsadza aktualne życiowe partnerki. Jednym z najważniejszych bohaterów nieodmiennie pozostaje dla Baumbacha także ukochane miasto Nowy Jork.

Przyszły twórca „Walki żywiołów” od urodzenia wydawał się skazany na kino. Oboje rodzice Baumbacha parali się krytyką filmową i zapewnili synowi wychowanie w odpowiednio intelektualnej atmosferze. Po dziś dzień reżyser osadza akcję swoich fabuł w dobrze znanym sobie środowisku wielkomiejskiej burżuazji. Bohaterami filmów Baumbacha niemal zawsze pozostają osoby związane z profesjami artystycznymi: ambitni scenarzyści, aspirujący pisarze, utalentowane tancerki. Ludzie tego pokroju nie muszą martwić o niezapłacone rachunki, nazywają swoje psy imionami niemieckich kompozytorów, a wolne chwile spędzają na rozmowach o powieściach Francisa Scotta Fitzgeralda.

(...)



Charakteryzująca „Frances Ha” energia chwilami rozsadza wręcz kinowy ekran. Duża w tym zasługa Gerwig, która perfekcyjnie oddaje dynamiczny rytm życia swojej bohaterki. Znajdująca się w wiecznym pośpiechu Frances właściwie nie chodzi, lecz mknie przez nowojorskie ulice w rytm – zapożyczonych z filmów Francoisa Truffauta – urokliwych kompozycji Gerogesa Delerue. Tempo Frances udzieliło się także samym twórcom. Noah i Greta rozpoczęli już pracę nad nieformalną kontynuacją filmu, a co jakiś czas w wywiadach dzielą się informacjami na temat kolejnych wspólnych projektów. Strach pomyśleć dokąd dotrze ta dwójka, gdy rozpędzi się już na dobre.

Więcej w lipcowym HIRO 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz