Nanni Moretti zdejmuje papieża z cokołu. W "Habemus Papam…" pozwala mu na ucieczkę z Watykanu i wtopienie się w tłum przechadzający się ulicami Rzymu.
Wykorzystujący ten karkołomny koncept film włoskiego reżysera zdążył już wzbudzić kontrowersje i doczekać się skrajnych interpretacji. "Habemus Papam…" nie jest jednak ani elementem obrazoburczej propagandy, ani aktem miłosierdzia dla pogrążonego w kryzysie Kościoła. Nanni Moretti nakręcił po prostu dojrzały film, w którym współczucie dla jednostki łączy z krytyką reprezentowanego przez nią środowiska.
"Habemus Papam..." zwraca uwagę jako znakomita robota reżyserska. Włoski twórca powściąga swoje zapędy do barokowego mnożenia wątków i przeludniania ekranu nadmierną ilością postaci. Nowy film Morettiego sytuuje się w równej odległości od hermetycznego "Kajmana" i ekshibicjonistycznego "Kwietnia".
Nie oznacza to bynajmniej, że filmowi brakuje cech charakterystycznych dla twórczości reżysera. Do najbardziej efektownych należy z pewnością ekscentryczne poczucie humoru. Moretti kpi sobie z uczestników konklawe przedstawionych jako rozkapryszone, nieprzystosowane do rzeczywistości dzieciaki. Scena, w której kardynałowie biorą udział w zorganizowanym naprędce turnieju siatkówki, poziomem absurdu dorównuje niezapomnianej sekwencji pokazu mody kościelnej z "Rzymu" Felliniego. (...)
Dalszy ciąg tekstu ukazał się w październikowym numerze miesięcznika Film
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz