wtorek, 25 października 2011

Zwycięstwo McCarthy'ego- recenzja filmu "Wszyscy wygrywają"



W swoim nowym filmie twórca „Dróżnika” i „Spotkania” po raz kolejny przygląda się ludziom, którzy biorą udział w nieustających zapasach z życiem. Thomas McCarthy przekonuje, że jego bohaterowie stracili formę, opadli z sił i zaczęli odczuwać dotkliwy brak motywacji. „Wszyscy wygrywają” przypomina zabarwione zarówno współczuciem, jak i ironią wezwanie do walki.

Już pierwsze sekwencje zdradzają przewrotny wydźwięk tytułu. Potencjalnym wygranym okazuje się Mike Flaherty – niezbyt charyzmatyczny właściciel podupadającej kancelarii prawniczej. Wkrótce miejsce obok niego zajmuje jeden z nielicznych klientów – znajdujący się we wczesnym stadium demencji staruszek, Leo. Gdy sąd orzeka jego częściowe ubezwłasnowolnienie, Mike skwapliwie godzi się na przejęcie obowiązków opiekuna. Według ukrywanej początkowo przed rodziną strategii wykorzystanie kiepskiego stanu Leo ma mu pomóc w zwalczeniu kłopotów finansowych. Nie do końca uczciwe pobudki prawnika nie burzą ogarniającego obu bohaterów spokoju. Reżyser nie ukrywa jednak, że w powietrzu czai się przełom, który wywróci to wszystko do góry nogami.

(...) Każda z tych wątpliwości zostaje wyjaśniona w toku psychologicznej konfrontacji między bohaterami. „Wszyscy wygrywają” potwierdza, że słowem-kluczem dla kina McCarthy’ego pozostaje pojęcie „spotkania”. Tak jak we wcześniejszych filmach tego twórcy, niespodziewane zetknięcie z drugim człowiekiem obnaża czyjąś hipokryzję, boli, zmusza do refleksji. Reżyser bywa dla swoich bohaterów ostry, ale pozostaje też wrażliwym humanistą. Jeśli dopuszcza do wstrząsu, to tylko dlatego, że w ten sposób może doprowadzić do zbawiennego oczyszczenia. Mike staje się zdolny do zrozumienia, że gra, którą prowadził, była na pograniczu faulu. Wszystkie jego błędy można jednak wytłumaczyć paraliżującym strachem przed życiową porażką. Zachodząca w głównym bohaterze przemiana daje nadzieję, że uda mu się go okiełznać. Najważniejsze, że Mike wciąż pozostaje w grze. I zasłużył, by mu kibicować.

Cały tekst ukazał się w październikowym wydaniu miesięcznika "Kino"
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz