środa, 17 kwietnia 2013

Godard na deskorolce - kino Harmony'ego Korine'a







Harmony Korine to Godard na deskorolce, geniusz szperający w popkulturowym śmietniku i jeden z najbardziej ekscentrycznych twórców amerykańskiego kina. W debiutanckim „Gummo” Korine nie miał oporów przed pokazaniem dzieciaków wykorzystujących seksualnie dziewczynę z zespołem Downa i zabijających dla rozrywki dzikie koty. Kilka lat później w „Julienie Donkey - Boyu” reżyser skłonił samego Wernera Herzoga do biegania przed kamerą w dresie i masce przeciwgazowej. W przerwach między realizacją filmów Korine pisał piosenki dla Bjork, realizował teledyski i przygotowywał dziwaczne performensy. Z biegiem czasu dynamiczna kariera nieprzyzwoicie zdolnego młokosa zaczęła tracić impet. Zrealizowane po ośmiu latach rozbratu z kinem „Pan Samotny” i skandalizujące „Trash Humpers” nie powtórzyły sukcesu poprzedników. Prawdziwy powrót Korine'a nastąpił dopiero za sprawą wchodzących niedługo na nasze ekrany „Spring Breakers”. Pojawienie się tego filmu na niemrawym festiwalu w Wenecji było jak spalenie ukradkowego jointa w samym środku rodzinnego przyjęcia. Korine nie oburzał już jak dawniej, lecz wciąż zachował w sobie żyłkę inteligentnego błazna. „Spring Breakers” bardziej niż „Gummo” przypomina najlepsze filmy Olivera Stone'a czy Gregga Arakiego. Tak jak one, wykpiwa popkulturę za sprawą mistrzowskiego pastiszu jej własnego języka.


Ponownie triumfujący dziś Korine od dzieciństwa miał zadatki na postać wyjątkową. Mały Harmony wychowywał się w trockistowskiej komunie i z bliska podziwiał najbardziej szalone happeningi rodziców. Przesiąknięty anarchistycznym duchem rzucił szkołę a zamiast matury napisał prowokacyjny scenariusz „Dzieciaków”. Na prośbę znacznie starszego reżysera Larry'ego Clarka, Korine stworzył opowieść osadzoną w środowisku własnych rówieśników. Rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania zleceniodawcy. Nastoletni bohaterowie „Dzieciaków” spędzają czas na piciu, ćpaniu i uprawianiu seksu. Pogrążeni w marazmie i pozbawieni ambicji dążą do autodestrukcji, której przychodzi z pomocą szalejąca wokół epidemia AIDS. Premiera „Dzieciaków” wywołała skandal, lecz jednocześnie zapewniła swoim twórcom niebywały rozgłos. Towarzysząca filmowi mieszanka fascynacji i obrzydzenia stała się znakiem rozpoznawczym wszystkich następnych projektów Korine'a.

Samodzielne próby reżyserskie scenarzysty „Dzieciaków” wielokrotnie spotykały się z odrzuceniem krytyki. Jednocześnie jednak Korine urósł do rangi nowej nadziei współczesnego kina w oczach kilku doświadczonych kolegów. Twórca „Gummo” wzbudził zachwyt Gusa Van Santa, który zaprosił go do zagrania małych ról w „Buntowniku z wyboru” i „Last Days”. Pochwał pod adresem Korine'a nie szczędził także Lars von Trier. Duńskiemu twórcy szczególnie spodobał się – realizujący założenia Dogmy - „Julien Donkey – Boy”. O tym samym filmie Bernardo Bertolucci powiedział, że „dokonał rewolucji w myśleniu o języku kina”.

(...)

Korine błyskotliwie rozwinął pomysł zasygnalizowany przed kilkoma laty w „Panu Samotnym”. W tamtym filmie niezadowoleni ze swego konwencjonalnego życia ludzie porzucali swe tożsamości, by stać się sobowtórami Marylin Monroe czy Charliego Chaplina. Bohaterki „Spring Breakers” również spełniają się w naśladownictwie, choć zdecydowanie zmieniły swe pokoleniowe wzorce. Pójście tym tropem pozwoliło Korine'owi na wykorzystanie genialnego pomysłu obsadowego. W „Spring Breakers” gwiazdy Disneya – Selena Gomes i Vanessa Hudgens – z dziewczynek z pierwszej ławki zamieniły się w spragnione wrażeń lolitki. Odkrywające dla siebie świat seksu i dragów nastolatki niespecjalnie różnią się od bohaterów „Dzieciaków” czy „Gummo”. Jednocześnie jednak, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, decydują się aktywnie zawalczyć o zmianę swojego losu. W trakcie tytułowych „wiosennych ferii” dziewczyny – wzorem straceceńców z klasycznych filmów drogi – wyruszają w podróż, która ma przynieść zwrot w rozczarowującym życiu. Korine doskonale wie jednak, że żadnego przełomu nie będzie. Prezentowany w „Spring Breakers” niekończący się karnawał ma w sobie coś ze stypy. Wymarzona przez bohaterki sceneria plaż Florydy stanowi wyłącznie zbiorową halucynację, wytwór karmionego popkulturą umysłu. W świecie „Spring Breakers” narkotyków nie da się przedawkować, seks nie prowadzi do zajścia w ciążę a w przypadku braku pieniędzy zawsze można obrabować okoliczny sklep. Korine nie mówi o tym wprost, ale z każdą chwilą daje odczuć, że pozornie nieustające wakacje zmierzają ku nieuchronnemu końcowi. W ten sposób powtarzany w filmie slogan „Spring break forever, bitches!” z prostej deklaracji hedonizmu przemienia się w utopijny okrzyk rozpaczy.

(...)

Więcej w kwietniowym HIRO 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz