poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Na fałszywej nucie - recenzja "Kwartetu" Dustina Hoffmana





Dustin Hoffman zaprasza nas na wizytę w domu zbyt spokojnej starości. „Kwartet” wygląda jak efekt podświadomej inspiracji chybionym „Jeszcze nie wieczór” Jacka Bławuta. W obu filmach autentyczne problemy podeszłego wieku nikną pod naporem egzaltowanej iluzji. Emerytowani śpiewacy operowi z „Kwartetu” wydają się nie mieć innych rozterek niż przekomarzanki przy herbatce i deklarowana w codziennych rozmowach tęsknota za przebrzmiałą sławą. Seans filmu Hoffmana wzbudza tęsknotę za pamiętną „Miłością” Hanekego. Chwilami aż chciałoby się, aby ponury Austriak wpadł na plan, wsypał komuś arszenik do herbaty, innemu odłączył aparat słuchowy, a w finale udusił poduszką jakąś pretensjonalną diwę. W fałszywie wybrzmiewającym „Kwartecie” nie ma jednak miejsca na podobny wstrząs. Spóźniony debiut reżyserski Hoffmana wygląda jak efekt działania znudzonego emeryta, który postanowił spróbować w życiu czegoś nowego. W tym przypadku korzystniej było chyba jednak skoczyć na bungee.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz