poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Siostry od rozkoszy - grzeszny urok nunsploitation








Zapraszam do lektury artykułu o kinie nunsplotation, który ukazał się w marcowym wydaniu "FILMU", a przy okazji sprowokował litanię lirycznych obelg u czytelników Onetu.


Istnieją na świecie filmy, po obejrzeniu których Tinto Brass zaczerwieniłby się ze wstydu, Krzysztof Zanussi przeszedłby 
na islam, a Sasha Grey zajęłaby miejsce w kolejce do spowiedzi. 
Zalegające w rupieciarni światowego kina tytuły spod znaku nunsploitation zwracają uwagę imponującym nagromadzeniem kiczu, przemocy i perwersji.

Odziane w habity bohaterki tych filmów nie przypominają skromnych sióstr miłosierdzia. Wyuzdane i krwiożercze zakonnice odkrywają erotyczny wymiar samobiczowania, lubią przyjmować do ust coś zupełnie innego niż hostię, a za Madonną z chęcią powtórzyłyby, że „gdy klęczą, to bynajmniej 
nie po to, żeby się modlić”. Zamiast brać udział w codziennej mszy, bohaterki nunsploitation uczestniczą w jednym wielkim balu u Szatana. Filmy o bezpruderyjnych zakonnicach dają widzom możliwość, 
by urzeczywistnić swoje fantazje i tylnymi drzwiami dostać się na tę niepowtarzalną imprezę.

Co ciekawe, dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że prawdziwa orgia dawno dobiegła końca. Jesteśmy bardziej pruderyjni i zachowawczy niż kiedyś? Coś w tym jest, przynajmniej na ekranie. Współczesne 
filmy o trudach zakonnego życia przypominają raczej poważne dramaty społeczne w rodzaju wchodzącego właśnie na nasze ekrany „Za wzgórzami” Cristiana Mungiu. W filmie niedawnego zdobywcy Złotej Palmy odnajdziemy jednak scenę, w której charyzmatyczny kaznodzieja bije opętaną przez szatana mniszkę za pomocą krucyfiksu. Pokuta godna najlepszych tradycji nunsploitation.

Choć od czasu do czasu kolejni filmowi nekromanci próbują wskrzesić dawną tradycję, czasy świetności nunsploitation przypadają bez wątpienia na lata 70. Prawdziwy wysyp filmów o rozerotyzowanych zakonnicach stanowił zapewne jedno z dobrodziejstw rewolucji seksualnej. Niektórzy 
odbiorcy nurtu doszukują się prehistorii 
gatunku w szwedzko-duńskich „Czarownicach” z 1922 roku, a nawet w – nastawionych na ostrą krytykę Kościoła – pismach Denisa Diderota i markiza de Sade. Znacznie bardziej niż poważna dyskusja o opresyjnym charakterze religii katolickiej dla kolejnych twórców kina nunsploitation 
liczyła się jednak satysfakcja z naruszania obyczajowego tabu. W zamian za oferowanie widzom zakazanego owocu reżyserzy i producenci spodziewali się pokaźnych 
zysków. Właśnie dlatego filmy należące 
do nurtu powstawały w ekspresowym tempie i przy minimalnych nakładach finansowych. W taśmowej produkcji nunsploitation wyspecjalizowali się twórcy z Hiszpanii, Meksyku oraz Japonii. Zdecydowanie najwięcej wyznawców filmów o perwersyjnych mniszkach udało się jednak pozyskać w słonecznej Italii.
Kino nunsploitation bardzo szybko wypracowało wzorzec fabularny, który podlegał później tylko nieznacznym modyfikacjom. Wyobrażenie o charakterze filmów przynoszą już same tytuły: „Zakonnica i diabeł”, „Szkoła świętej bestii” czy „Hańba siostry Lucii”. Bohaterkami kolejnych filmów należących do nurtu stawały się seksowne młode zakonnice. Targane wątpliwościami i wodzone na pokuszenie dawały się w końcu opętać diabłu, który zmuszał 
je do wykonywania coraz bardziej wstydliwych czynności. Chleb powszedni stanowiła masturbacja, gwałty, lesbijski seks, 
a nawet spółkowanie z samym Szatanem. Dostrzegający ograniczenia tkwiące w schematyczności własnych fabuł reżyserzy prześcigali się w walce o widza za sprawą coraz bardziej absurdalnych pomysłów. W zależności od osobistych preferencji albo skręcali ze swoimi filmami w stronę krwawego horroru o satanistycznym opętaniu, albo coraz ostrzejszego kina erotycznego.

Więcej w marcowym FILMIE








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz