niedziela, 18 września 2011

Ślepa uliczka- recenzja "Drive"


Przejażdżka z Nicholasem Windingiem Refnem może wydać się efektowna. Reżyser potrafi urozmaicić swą fabułę erupcjami komiksowej przemocy i twórczymi nawiązaniami do estetyki kina noir. Tyle tylko, że pod warstwą tego tuningu ciężko dopatrzyć się czegoś autentycznie odkrywczego. Wprowadzone przez Refna innowacje nie mają w sobie postmodernistycznej energii charakterystycznej dla niektórych filmów Davida Lyncha czy Olivera Stone'a. Trudno odnaleźć w „Drive” podobną radość z zabawy kinem, pełną nonszalanckiego wdzięku grę z oczekiwaniami widza. Film Refna wygląda na tym tle raczej jak starannie odrobiona praca domowa z przetwarzania zużytych schematów. To zgrabne, choć pozbawione pasji ćwiczenie stylistyczne.

Po obejrzeniu "Drive" trudno zgodzić się z porównywaniem tego filmu do dokonań Quentina Tarantino. Podobna profesja głównych bohaterów mogłaby prowadzić opowieść Refna do zderzenia ze znakomitym „Death Proof”. Oba filmy łączy również to, że ich twórcy nie wahają się sięgnąć po stylizację retro. W „Drive” różowa czcionka napisów wydaje się jednak wyblakła, a piosenki w stylu „New Romantic” brzmią po prostu fałszywie. Inaczej niż radośnie campowy Tarantino, duński reżyser usiłuje traktować przeszłość jednocześnie z nostalgiczną powagą i ironicznym dystansem. Jazda w dwóch różnych kierunkach kończy się jednak pozostaniem w miejscu. Reakcją na wyrażaną w taki sposób ambiwalencję może być tylko wzruszenie ramion. Pozornie prosty gest sprawia jednak ból, bo Refn nie po raz pierwszy udowadnia, że dysponuje gigantycznym reżyserskim potencjałem. Pozostaje czekać aż odważy się naprawdę nacisnąć gaz do dechy.

Ocena: 5/10

6 komentarzy:

  1. Witam,
    "Drive" jest filmem modernistycznym, nie postmodernistycznym. Ewentualne zapożyczenia czy żonglerka konwencjami nie stanowią nigdy u Refna wartości samej w sobie, to tylko narzędzia. Jego twórczość nie ma nic wspólnego z pastiszem, zabawą cytatami, etc. To kino wizyjne, eksperymentujące z językiem filmu w poszukiwaniu nowych (własnych) środków wyrazu. "Drive" jest tego jednym z lepszych przykładów. Refn robi w kinie gatunkowym to, co kiedyś robili twórcy pokroju Jean-Pierre'a Melville'a.
    Te nieszczęsne porównania z Tarantino towarzyszą mu od początku twórczości. Obu panów łączą te same kinofilskie fascynacje wyniesione z epoki wypożyczalni VHS, ale zmierzają swoimi dziełami w zupełnie inne strony. Wystarczy zresztą zestawić ze sobą ich pierwsze filmy, w obu przypadkach przecież gangsterskie. Różnica jest kolosalna, bo tam, gdzie Tarantino bawi, tam Refn dołuje, gdzie Tarantino wyciąga samurajskie miecze, tam Refn pokazuje brudne ulice. Z kolejnymi filmami różnic przybywa.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!

    Oczywiście wszystkiego tego typu porównania stanowią pewnego rodzaju nadużycie. Dlatego ostrożnie zaznaczę, że przywołanie nazwisk kilku twórców nie jest dla mnie celem samym w sobie. To środek, za pomocą którego najłatwiej mi wyrazić najpoważniejszy zarzut pod adresem "Drive". Opisana także w Twojej wypowiedzi strategia przyjęta akurat przez Refna wydaje mi się może i niepozbawioną ambicji, ale jednak beznamiętną wirtuozerią. Nie generuje we mnie żadnych emocji. Oczywiście to opiera się wyłącznie na subiektywnym spojrzeniu, ale w przypadku tego typu dywagacji inaczej się, niestety, nie da :).

    Również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. jak sam piszesz, emocjonalnie się z tym filmem minąłeś - tak bywa. ty akurat czujesz fałsz, ja się wzruszam. film jest piękny, do dechy przeestetyzowany - i albo się na te dwie godziny zakochasz, albo nie. co do kina nie-postmodernistycznego, też bym się zastanowiła; ale to już chyba szerszy problem. czy współczesny widz w ogóle może czytać "modernistycznie"? oglądałam Drive, legendarne postaci, legendarne miasto, legendarne gadżety. zbiór mitów/zbiór klisz (jak kto woli). i co? zadziałało. co lepiej od mafijnej intrygi nadaje się na metaforę niemożności bycia ze sobą? :) Drive ani na chwilę nie przestaje być melodramatem. kobieta nie jest pretekstem, by rozbryzgać kilka mózgów. rzeźnia nie przesłania uczuć. serio, ten Tarantino naprawdę wydaje mi się od czapy.
    no i są w Drive przynajmniej trzy twarze, na które nie mogę się napatrzeć - Gosling, do którego mam słabość, Perlman, który może po prostu być, i w końcu Mulligan, najlepsza z Dobrych Dziewczyn na świecie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. "ale to już chyba szerszy problem. czy współczesny widz w ogóle może czytać "modernistycznie"? oglądałam Drive, legendarne postaci, legendarne miasto, legendarne gadżety. zbiór mitów/zbiór klisz (jak kto woli). i co? zadziałało"- Ano właśnie. Wszystko rozbija się o indywidualną wrażliwość, ale też współdzielenie reżyserskich inspiracji. Często przywoływani w kontekście zarówno "Drive", jak i całego kina Refna Melville i Mann zawsze wzbudzali mój szacunek, ale nigdy ekscytacji. Ot, to chyba cała tajemnica :).

    Co do poziomu aktorstwa, oczywiście, zgodzę się. Mulligan znowu gra Dobrą Dziewczynę, ale tym bardziej jestem ciekaw jej występu w "Shame" Steve'a McQueena. Niektóre zdjęcia wskazują, że może przełamać stereotyp :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja też, ja też, szkoda, aby do końca życia pozostała tak miła...:) choć trzeba przyznać, że jest ewenementem być może na skalę światową - grzeczna, sympatyczna i INTERESUJĄCA :) na razie przymierzam się do ekranizacji "samotni" dickensa by bbc, woskowo blada Gillian Anderson jako lady Dedlock, i kto drepcze tuż obok? Carey Mulligan, lat 18. sweet!


    "Często przywoływani w kontekście zarówno "Drive", jak i całego kina Refna Melville i Mann zawsze wzbudzali mój szacunek, ale nigdy ekscytacji. Ot, to chyba cała tajemnica"

    trochę bawią mnie dyskusje typu "czy samochód kierowcy po skasowaniu drugiego wozu miał prawo wyglądać tak dobrze". przerażające, ile niektórzy są w stanie oddać za jakieś wyśnione mimesis. kiedyś myślałam, że świadomość Melville'a i poetyckość (przynajmniej dla mnie) Manna leczą z takiej przypadłości, ale okazuje się, że nie.

    OdpowiedzUsuń
  6. No proszę. Póki co zagranie niegrzecznej roli przez Mulligan wydaje mi się prawie tak prawdopodobne jak znalezienie seks- taśmy Audrey Hepburn, ale może jeszcze nas zaskoczy :)

    OdpowiedzUsuń